Advertisement
Published: January 9th 2011
Edit Blog Post
Ciężko sobie wyobrazić brzydsze miasta niż gruzińskie tzw. kurorty. Jak człowiek by dostał kawałek pięknej natury z komendą "spieprz to", niemożliwością byłoby stworzenie czegoś równie koszmarnego. Rozpadające się domy i kucki, powybijane okna, żółte rury do gazu niczym wielkie trzepaki rozciągnięte wzdłuż wsi, błoto na asfalcie, brak chodników, opuszczone ośrodki wczasowe, a te nieopuszczone częściowo zamieszkane przez uchodźców a częściowo wypalone. Jedyne nowoczesnego budowle, to apteki i stacje benzynowe. Trudno nawet dopatrzeć się śladów dawnej świetności, bo mam wątpliwości, czy tu kiedykolwiek było świetnie.
Przy śniadaniu zamawiamy sobie na kolację kimkali - wspaniałe lokalne pierogi, które wyglądają jak parasolowate kosmiczne grzyby. Jesteśmy nadal jedynymi gośmi w hotelu, więc możemy wybrzydzać.
Jedziemy pod granicę turecką. Najpierw 30 kilometrów krętą górską drogą do Borjomi, a później lokalnym highwayem przez bezdroża. Tu już mało kto dojeżdża. Po drodze zatrzymujemy się w miasteczku bez nazwy - najelegantszy lokal to pizzeria z zaciemnionymi szybami i mrugającym neonem. Wszystkie prowincjonalne wyszynki z wyższej półki mają też metalowe krzesła ze skórzanymi siedzeniami i szklane stoły. Raczymy się lokalnym koniakiem.
W końcu dojeżdżamy do skalnego miasta Vardzia, które pobudowała, a raczej w tym przypadku - wykuła gruzińska bohaterka, królowa Tamar. Gigantyczna ściana wypełniona jest komnatami, korytarzami,
schodami, przejściami. Jest też kościół i piękne freski oraz widok na okolicę. To jest najprawdziwsza samotnia, dokąd trudno dotrzeć i gdzie mało kto chce się znaleźć. Z daleka wygląda, jak gigantyczny kopiec termitów.
W drodze powrotnej musimy jeszcze zobaczyć słynne Borjomi, skąd pochodzi słonawa woda mineralna i gdzie do wód przyjeżdżali książęta, w czasach gdy jeszcze istnieli. Dziś na wjeździe do miasta straszy antyczny dom wczasowy, który w pewnym momencie stał się przytułkiem dla gruzińskich uciekinierów z terenów objętych wojną, a teraz już nie wiadomo, kto i dlaczego tam mieszka. Grunt, że konstrukcja jest ogromna i ponura, częściowo wypalona, nieodnawiana i szpetna. Zresztą, w całym mieście dominują różnego typu kucki i przypicniki najróżniejszego autoramentu, Drewniane, betonowe i blaszane. Bardziej i mniej krzywe. Autonomiczne i doczepione. I nie ma ludzi.
Zwiedzamy nostalgiczny jesienny park zdrojowy, gdzie spotykać przy źródle mógł swoją księżną bohater Lermontowa, a teraz stoi nieruchomo wielka karuzela łańcuchowa. Tu nasz kierowca znów ma historię: czterech pijanych Gruzinów weszło do parku w nocy, trzej wdrapali się na karuzelę, ostatni ją odpalił i wskoczył na krzesełko, gdy się rozkręcała. Nie pomyśleli tylko, że do rana nie będzie miał kto maszyny zatrzymać, więc o świcie, jak ich znaleźli, nadal
się kręcili, zieloni na twarzach.
***
Był Tamada w Telavi
Co miał dość miał Saperavi.
Lecz gdy Chianti spróbował,
Bardzo tego żałował,
I rzekł: "Tego mój żołądek nie strawi!"
Advertisement
Tot: 0.182s; Tpl: 0.015s; cc: 9; qc: 34; dbt: 0.1272s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb
Marek
non-member comment
"Jedyne nowoczesnego budowle, to apteki i stacje benzynowe"? Chciałbym przypomnieć o posterunkach policji, które w całej Gruzji są oazami porządku, czystości i nowoczesności. Dokładnie odwrotnie jak u nas.