Advertisement
Published: December 26th 2008
Edit Blog Post
Wczorajszy dzien mial polegac tylko na przejezdzie kilka godzin wyboista droga, ktorej przedsmak mielismy juz poprzedniego dnia - wczoraj mialo byc dwa razy dluzej. Okazalo sie jednak, ze byl to jeden z najciekawszych dni - a tu wsrod dni konkurencja duza, bo w sumie codziennie dzieje sie cos ciekawego.
Otoz wczoraj wyruszylismy z Moriah Hill Resort nad jeziorem Kivu - pieknego miejsca z plaza, gdzie zebrala sie na swieta miejscowa elita - including tuzin tlustych nieznosnych murzynskich dzieci.
Pierwszy dzien swiat - wiec ulicami przechadzaly sie eleganckie tlumy. Wiedzac, ze tego dnia nie beda nosic nic na glowach, kobiety zdjely turbany i okazalo sie, ze maja pod nimi afro w stylu Nefretete - prostokatne wysokie fryzury, umajone kolorowymi wstazkami. Do tego ubrania typu togi - zawiazane na jednym ramieniu - wygladaly wszystkie naprawde dostojnie - zniknely roznokolorowe szmaty, ktorymi owijaja sie na codzien. Panowie rozny styl - garnitury vintage, odprasowane dzinsy, buty koniecznie w czub. Ponadto, panowie w dalszym ciagu zajmowali sie wyprowadaniem koz na spacer - wd. moich obserwacji ulubione meskie zajecie - niczym kongijski warlord, ktorego zdjecia byly na tegorocznym world press photo. Polecam. (Na tym samym WPP sa zdjecia goryli).
Potem dojechalismy do Gisenyi, albo Costa
del Kivu, bo to najlepszy lokalny kurort. Tyle, ze najpierw mama zazyczyla sobie zobaczyc wulkan w Goma, bo to juz po drugiej stronie granicy - znow Kongo. W zwiazku z tym nasz kierowca zaczal wdzierac sie tam, gdzie wydawalo sie, ze nie ma juz drogi. Pas przygraniczny, konczyly sie rwandyjskie domy, potem kilkaset metrow nieuzytkow, a za tym mrowisko czarnych barakow - welcome to Kongo. Po obydwu stronach patrole wojskowe. Znudzone. Zatrzymali nas dwa razy, usmiechnieci, witaja sie, ale nie rozumiemy ani slowa z tego, co mowia, ciezko tez zorientowac sie po ich tonie, czego chca. Mam na szyi sluchawki, w reku aparat i nie wiem, czy zaraz o nie nie poprosza.W pewnym momencie Augustin zaczyna grzebac po kieszeniach i wtedy boje sie, ze juz na pewno chodzi o lapowke, ale okazuje sie, ze chca tylko zobaczyc jego paszport. Czesc domow wokol nas to zwykle nory, do ktorych nie prowadzi zadna droga, tylko wyboista wulkaniczna skala, nie ma elektrycznosci, ani wody, dzieciaki biegaja umorusane, czepiaja sie samochodu, krzycza Mzungu. A zaraz obok, przy tych samych wulkanicznych wertepach wspaniale wille, czesc dokonczona, czesc w budowie, ale wszystkie imponujace. Podobno taki dom to 60.000 usd, glownie buduja urzednicy rzadowi, ktorzty dostaja pozyczki.
Po chwili zrozumialysmy, skad tu takie wille - za kolejnym wertepem bylo jezioro, A wczesniej jeszcze przejscie graniczne do Kongo, i mur, a w nim dziura, i pewnie przez dziure tez mozna do Kongo przejsc, i patrol nie spyta o paszport. No i za chwile kolonialne wille i wspanialy hotel z basenem, jak gdyby nigdy nic, jak gdyby za granica nie toczyla sie wojna. Podobno w tym hotelu lubil sie bawic rzad w 1994, w czasie ludobojstwa, bo blisko bylo zeby czmychnac do Kongo, gdyby im sie nagle maczety stepily.
Na wieczor dojechalismy do Parku Narodowego Wulkanow, trjkat Rwanda-Uganda-Kongo, a dzis o 6.30 wyruszylismy na zlote malpy. Bylysmy tylko we dwie, bo reszta szykowala sie na goryle, widac bylo, ze niektorzy maja stroiki prosto ze sklepu tylko na ta okazje - bojowki w kant. I prezentowali sie bardzo profesjonalnie, ochraniacze na lydki, kurtki nieprzemakalne, buty prawie z kolcami, rekawiczki. Ja bylam w jeansach, juz ubloconych po jazdach na pupie w poszukiwaniu szympansow. Jest kilka grup goryli, w tym najwieksza, Susa, liczy okolo 40 osobnikow i trzeba isc w kazda strone 4-5 godzin, zeby je zobaczyc. Mam nadzieje, ze nie przydziela nas jutro do tej wlasnie grupy, bo z
powrotem musieliby mnie pewnie znosic jak upolowanego goryla. Dzis spacer byl bardzo mily - przez lokalne poloniny I tlumy malych brudaskow krzyczace Mzungu, do bambusowego zagajnika - klasycznego malpiego gaju, gdzie golden monkeys jadly sniadanie. Jadly bambusy, ktore co chwila uginaly sie nam nad glowami, przy kazdym malpim skoku. Malpi gaj zwierzatek o malpim rozumku. Byly na wyciagniecie reki, ale strasznie im trudno zrobic zdjecie, zlapac ostrosc. Nasz przewodnik, ktory podobno 12 lat pracowal przedtem w Kongo, mowi, ze to on wpadl na pomysl ich 'udomowienia' - spowodowania, ze nie beda sie baly ludzi. Zajelo im to rok. Efekt super.
Teraz zwiedzamy Musanze, kiedys Ruhengeri, lokalna metropolie u stop wulkanow. Wulkany rano wygladaly wspaniale - pokryte lekka mgla. Bylismy na markecie - a tam plastikowe buty w duzej ilosci I wyborze barw i uzywane ubrania - sprawiaja wrazenie, ze sprzedaja je ci, ktorzy juz je w second hand kupili, a na dodatek sprzedawcy lubia sobie ucinac na nich drzemke, co nie dodaje swiezosci. Do tego namiastka kosmetykow, namiastka bielizny. Na markecie zywnosciowym cebula, cebula, cebula, oprocz tego troche marchewki, pomidorkow, papryki, kukurydzy. Wszystko malutki i biedniutkie. A kolo miasta zaraz goryle - zyja w spokoju, bo ludzie ich nie
jedza. Nie ma tez psow - nie widzialam jeszcze ani jednego - po ludobojstwie zaczely jesc ludzkie trupy, rzucaly sie I na zywych, wiec wszystkie wybili, a teraz prawo nie zezwala na ich wyprowadzanie. Jak masz psa - trzymaj go w domu, ale chyba nikt nie ma. Nie ma tez jedzenia na ulicach z powodu przepisow bhp - prezydent powiedzial, ze to nie higieniczne. I pewnie mial racje. Co nie przeszkadza chlopakom na budowie gotowac flakow ktore smierdza na cala ulice.
W nastepnym odcinku: cos o gorylach - albo jak bylo, albo jak nie bylo…
Advertisement
Tot: 0.075s; Tpl: 0.014s; cc: 12; qc: 29; dbt: 0.0435s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb