Advertisement
Published: August 11th 2016
Edit Blog Post
Zjeżdżają sie goście weselni. W klapkach, samochodami zapakowanymi namiotami i campingowymi krzesełkami, w kostiumach kapielowych.
Dotarliśmy do mitycznego Belden, w sumie celu i przyczyny całej tej podróży, bo to tutaj w sobote ma odbyć sie Ślub. Gdy pokonywaliśmy kolejne kilometry wzdłuż kanionów i w gore, Q zastanawiał sie, co tu bedzie spektakularnego, bo w sumie górskie krajobrazy mijaliśmy juz od jakiegos czasu. A tu nic nie ma. I chyba o to chodziło.Belden leży na trasie Pacific Crest Trail, pieszego szlaku z Kanady przez USA do Meksyku. I na stałe stoi tu gospoda. I płynie rzeka. I zaglądają piechurzy. Cała reszta zjechała specjalnie na ten weekend: nasze namioty, scena, głośniki, lodownia z agregatorem. I nieznane jeszcze niespodzianki.Dla nas zapowiadają sie ciężkie dni: rzeka, wiec dzieci trzeba podwójnie pilnować, nad rzeką jeżyny, wszędzie pochyło i kamienie. Do ubikacji trzeba - jak to na campingu - przejść,
a MalaEm powtarza co chwile, ze boi sie niedźwiedzi. Nie wiem, jak logistycznie rozwiązać kwestie spania dzieci i imprezki. No i nasz namiot jest bardzo piękny, ale postawiony ma gorce, wiec mamy opcje albo wszyscy zrolować sie z lozka na jedna stronę, albo spac w poprzek.
Moje obawy co do nocy w namiocie i życia na campingu na szczęście sie nie zrealizowały. Skończyło się tylko na ugryzieniu małejEm przez osę. Nie mowię, zebym żałowała, ze sama nie robiłam takiego ślubu, bo wymagał on nieziemskiej logistyki, ale impreza była wspaniała.
250 osób rozlokowało sie w namiotach dużych jak nasz, trailerach, camperach i bungalowach. Każdy dostał na wejściu swój kubek i szklankę na wino (wszystkie z winnic pana młodego). Ktoś budował scenę, ktoś siekał zioła na weselna kolacje, ktoś dmuchał plastikowa kupę do dryfowania po rzece, ktoś rozstawił baseniki dla dzieci, ktoś uzupełniał słoje z lemoniada, ktoś grał wspaniała muzykę na plaży, ktoś dekorował lampkami wielkie klepisko, ktore stało sie sercem imprezy. Ktoś grillował mięso, ktoś przyjechał meksykańskim food truckiem (dzieci zjadły kurczakowe quesadillas - cud!- po tym, jak zaczęłam sie martwić, ze
dostaną anemii karmione tylko chrupkami z mlekiem, bo nie weszło im w czwartek i w piatek południowoafrykańskie curry ani kanapki z rostbefem; na szczęście na weselnej kolacji dopchnęły jesiotrem - czułam sie, jakbym sam pół półmiska zjadła, tyle razy musiałam dla nich machnąć widelcem), ktoś dołożył lód do lodowki w naszym namiocie.
MalaEm pływała w rzece na gigantycznym pączku i na przerośniętymi flamingu. Oboje z L chlaptali sie w dmuchanym baseniku, łazili umorusani, bo susza i piach przy każdym kroku wzbijal sie w powietrze. Ledwo człowiek wyszedł z prysznica (royal toilets - ciepła woda w przenośnej łazience była i ostatniego dnia, a w przenośnej tojtojce stały orchidee!), już mógł wracać znowu się myć.
Ceremonia odbyła sie o zachodzie słońca nad rzeką, państwo młodzi skakali przez kij od szczotki zwyczajem niewolników i według żydowskiej tradycji zdeptali szklankę. Formuła przysięgi małżeńskiej jest tu dowolna i mozna sobie wiele rożnych rzeczy przyrzec, ktore człowiekowi akurat wodna do glowy. Jak M i A czytali, jak to miedzy nimi bedzie, ja sie oczywiście spłakałam.
Później byłam kolacja pod gwiazdami, małaEm zasnęła w namiocie przy parkiecie, razem z przypadkowymi przemęczonymi gośćmi. L spał w wózku za barem jakoś do po 12,
kiedy to zrób awanturę, w której efekcie w 3 poszliśmy spać. Q balował ciut troche dłużej.
Jedna tylko kwestia w tym festiwalu radości życia mnie zasmuciła : uświadomiłam sobie (po raz kolejny), w jakim strasznym kiblu w Polsce żyjemy; wcale nie w Royal toilet. Tylko w śmierdzącej sławojce. Para młoda: ona mulatka, on żyd. Obok nas w namiocie dwie dziewczyny (biała i czarna) z córeczka; zagaduje nas przy śniadaniu amerykański Irańczyk, co ma żonę amerykańska Rumunke ; przyczepę rozstawia i natychmiast się przedstawia Ko o ewidentnie azjatyckich rysach; poznajemy Frnacuzo-Amerykanina, co ma żonę Ukrainkę, panna młoda pracowała jakiś czas w branży bondage/SM, więc są i panowie w skórzanych komplecikach że srebrnymi wężami na szyi, oraz Pani z tłustymi wlosami, której strój galowy stanowią skórzane szorty i rozpięta skórzana kamizelka. Jest też osoba przebrana za misia pandę. I zupełnie nic nikogo nie dziwi. Mnie poniekąd wstyd nawet pisać, z jaką fascynacja patrzyłam na ten kolorowy tłum, bo daje świadectwo polskiej kiblowatości. Nie che pisać, że wolność i tolerancja to zasady amerykańskie, czy nawet kalifornijskie. Może to tylko SF jest wyjątkowe, a może jedynie przyjaciele A&M, ale faktem jest, że to wzór w Polsce niedościgniony.
A to piosenka o szczotce:
https://m.youtube.com/watch?v=nZRuge14cIU I jeszcze mowa jednego z gości (przy innej okazji, ale na temat), ta pani na początku w kadrze, to siostra panny młodej.
https://m.youtube.com/watch?v=HeRIUPlxlv4
Advertisement
Tot: 0.074s; Tpl: 0.01s; cc: 12; qc: 24; dbt: 0.0461s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.3mb
Marek
non-member comment
Wish I was there
Bardzo obrazowa relacja. Czytałem i żałowałem, że mnie tam nie było. Ale nie smuć się, że żyjesz w kompletnie innym, porządnym, prawdziwie prawicowym i katolickim kraju. Świat jest fascynujący przez to, że tak różnorodny :-)