Advertisement
Juz prawie miesiac, a ja nie opisalam ostatnich dni w Iranie. Skonczylam wieczorem przed kolacja w armenskiej knajpie, gdzie potem spotkalismy MS, naszego lokalnego przewodnika. Spotkanie z Mehdim zaczelo sie troche sztywno, w sumie tak, jak wszystkie nasze spotkania z lokalnymi, ktorzy pozniej okazywali sie super mili. Ale po chwili, od slowa do slowa, dowiedzielismy sie, ze jego rodzina od kilku pokolen zajmuje sie produkcja perskich dywanow. I zapragnelismy od razu zobaczyc, jak takie dywany sie tka. Nastepnego dnia zabral nas do swojej manufaktury. Okazuje sie, ze prawdziwy perski dywan, tak jaki i wszystko inne - moze byc podrobiony w Chinach. A cene osiaga nawet do pol miliona dolarow i ma w sobie 9 milionow wezelkow. MS powiedzial, ze potrzebuje zgody rady nadzorczej, zebynas zabrac do manufaktury, a na zdjecia pozwolil nam tylko na dwa na osobe, zebysmy nie skradli wzorow, choc i tak nie mielismy pojecia, gdzie jestesmy! Zastanawialismy sie chwile, czy MS przestrzega jakichkolwiek praw pracowniczych i ile placi tym kobietom, ktore na dwie zmiany bez chwili wytchnienia zaplataja na jedwabnych pionowych nitkach malutkie welniane wezelki.
Poza tym, dni w Esfahanie splataja sie w blekitna siatke kafelkow, fontann i roz. Miasto jest przepiekne, ale trudno mi wybrac, ktore z
iranskich miast podobalo mi sie najbardziej. W Esfahanie pierwszego dnia glowny plac powital nas wyschnieta sadzawka i tlumem przechadzajacych sie lokalesow i turystow, w kocnu byl to piatek, czyli tubylcza niedziela. Potem stopniowo plac pustoszal, a do sadzawki nalali wody. I wszystko wygladalo jak w Cancun. A w ostatnie popoludnie wlaczyli fontanny. W piatek (czyli niedziele) bazar w czesniach oddalonych od glownego placu byl pusty, a potm stopniowo coraz wiecej sklepow bylo otwartych i tam po raz pierwszy w Iranie poczulismy, ze ktos ma zamiar sie z nami targowac, choc i tak kupcom daleko bylo do arabskiej handlowej namolnosci. Ogladalismy cudowne meczety, wielkie pieczolowicie dekorowane konstrukcje i palac szacha, z ktorego opgladal rozgrywki polo na glownym placu miasta, gdzie na ostatnim pietrze znajdowal sie pokoj muzyczny z absolynie slodkimi wycietymi instrumentami. W innych palacach byly tez dobrze zachowane freski i oczywiscie wspaniale ogrody. A w Esfahanie sa jeszcze wspaniale ceglane mosty z XVI wieku. W tym roku akurat rzeka wyschla, podobno po raz 2 od rewolucji, wiec moze mosty wygladaly odrobine mniej imponujaco, bp przez rzeke i tak mozna bylo przejsc sucha noga, ale zadziwiala precyzja i symetria wykonania.
Na glownym placu zwiedzalismy dwa meczety - obydwa absolutnie imponujace, w
jednym zlapal nas deszcz, wtedy tez zaczelo sie robic zimno. Pilismy herbatke z widokiem na hald the world square, a M&A pykali fajke. W jednej kawiarni pani turystka z Francji zrobila M. zdjecie, myslac, ze jest pykajacym fajke Esfahanczykiem. Nasz lokalny przewodnik zabrak nas dwa dni pod rzad do tej samej knajpy, ktora choc notowana w Lonely Planet, ktory kilka razy zawiodl nas gastronimicznie w Iranie, gdzie jadlam pysznego krewetkowego kebaba mniam. W ogole, istnialo przeswiadczenie, ze jak sie chce cos kupic, trzeba znac wlasciwe osoby. MS zaprowadzil nas tez do lokalnego sklepu z bakaliami, gdzie non stop byl ruch - 3 rodzaje pistacji w lupinkach, pistacje luskane, krojone w paseczki, suszona morwa, migdaly slodkie i slonbe, suszone figi, orzechy wloskie i laskowe. Krolestwo bakalii, w ktorym zrobilismy glowne zakupy. Zabral nas tez do specjalnego cukiernika, gdzie kupilismy gaz i sochan, lokalne slodycze z bakaliami. Niestety, w Polsce juz nie smakuja tak dobrze, jak na miejscu.
MS zabral nas tez do ptasiego zoo, gdzie pewnie w powietrzu unosila sie ptasia grypa, ale za to obejrzalysmy pawie we wszyskich chyba mozliwych odmianach: klasyczne, biale, mieszkanke klasyka z bialym i brazowe. Do tego sepy, tukany i papugi. W swiecie pozbawionym rozrywek, takim
jak swiat iranski, ptasie ogrody do niedawna stanowily duza atrakcje, ale powoli rzad i je kaze zamykac.
Zreszta, iranski rzad to osobna opowiesc, ktorej wolalam nie zaczynac, poki bylam na miejscu. Jeszcze by mnie gdzies zamkneli.. Ale zadna z osob, z ktorymi rozmawialismy nie wypowidala sie pochlebnie o prezydencie kraju. Wiecej, wypowiadali sie wielce niepochlebnie, choc niektorzy byli odrobine rozzaleni faktem, ze nikt nie traktuje go powaznie. W czerwcu beda wybory, ale nikt nie powiedzial, ze zamierza brac w nich udzial. Kandydaci sa preselekcjonowani przez rzad i choc pozniej wybory sa wolne, to i tak tylko sposrod wybranej grupy ludzi swiatopogladowo bliskich obecnym rzadzacym. Ludzie chca zmian i sa otwarci na swiat, ale jednoczesnie wydaja sie zmeczeni rozlewem krwi, jaki od czasu rewolucji staje sie udzialem ich kraju. Nastawienie ludzi przyoiminalo i odrobine Chiny, gdzie rozwoj ekonomiczny stanowi odskocznie dla dazen politycznych.
A poza tym malo brakowalo, a faktycznie mialabym problemy z wyjazdem z Iranu. Mialam samolot o 4.05 rano, a na lotnisku bylam o 3.15. Wiozl mne z Esfahanu nas zteheranski gospodarz, mowiac, ze to jakies 3 spokojne godzinki. Podczas kolacji wspomnal tez, ze ma rozladowany akumulator w samochodzie, ale jakos nikt nie chcial go brac na powaznie, bo
kto odwozi czlowieka na lot miedzykontynentalny z rozladowanym akumulatorem na lotnisko odlegle 400km? Okazalo sie, ze choc moj plan przewidywal wyjazd o 22, to wyszlismy z restauracjo o 23, tylko po to, zeby wziac taksowke do miejsca w drugim koncu miasta, gdzie stal samochod - wielki, przedrewolucyjnie wygoadajacy mercedes. Z wyladowanym akumulatorem. Posadzili mnie za kierownica, a sami zaczeli pchac samochod. Zapalil. Ruszylismy. Ale najpierw musielismy odwiezc MS. Po drodze mielismy stawac na herbatke, ale stwierdzilismy, ze jednak nie mamy czasu. Nasi gospodarze zabawiali mnie niesamowitymi historiami, jak konczyli szkole w roku rewolucji, jak wyjezdzali w tym samym czasie, co szach; jak naprawde zyje sie w tym kraju; jak taki potentat jak Iran wprowadzil ograniczenia w zuzyciu benzyny. W koncu, na lotnisku czekowalam sie jako ostatni pasazer i zdazylam na samolot (i jeszcz ekupic pistacje) chyba tylko dzieki temu, ze w Iranie panuje przekonanie, ze to oni szkola wszystkich swiatowych terrorystow. To znaczy, ze na lotnisku sa co prawda osobne przejscia dla kobiet i mezczyzn, ale nikt nic nie sprawdza, bo przeciez samolotu z Iranu nikt nie zestrzeli...
Advertisement
Tot: 0.266s; Tpl: 0.015s; cc: 11; qc: 28; dbt: 0.2231s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb