Advertisement
Published: August 8th 2015
Edit Blog Post
W środe mialam napisac tylko tyle, że zrobilismy drugie podejscie pod plażę i choć L znów zjadl mnostwo piachu, trzeba je uznac za udane. Było kąpanie, skakanie, chlapanie, budowanie, granie w piłkę. A później uzupełnilismy stracone w ten sposob kalorie cieplutkimi churrosami z dużą ilością cukru.
Ale wieczorem A. zostal z dziecmi, a my z Q poszlismy do taski. No i jest o czym opowiadać!
Doszło już do tego, że szefuncio Wiercidupka, niezależnie od tego, czy ma akurat na sobie pseudoskórzane szorty, czy koszulkę z nadrukowanymi łańcuchami, zagaduje do nas jak do swojaków. Choć jeszcze nie witami się buziaczkami. Ale może i do tego dojdzie.
Okolo 22 bylo jeszcze pusto, bylam przekonana, ze w środy nie ma flamenco. Ale Q zauwazył Indianina. Indianin niczym uciekinier z planu Winnetou, ale nie jakis tam ściemniony Day-Lewis, gra na gitarze i jak jest, to wiadomo, że będzie muzyka. Nastroj nam sie porawil. Zamowilismy tinto de verano, rum z kolą, słodkawy i chrupiący pan con tomate i ruską sałatkę,:majonezowy mix tunczykowej z jarzynową. Wtedy wparowała nasza ulubiona Gruszeczka. Sexy, z gołymi ramionami, w mini spódniczne i - jak to ona - zupelnie bez talii. I potem juz co chwile wchodzila gwiazda. Była
tzw. Biała w białej mini, co wygląda jak z wtorkowej dyskoteki w Ingolstadt i zawsze jest pierwsza na parkiecie. Była babcia w mini sukience w grochy, z którą się każdy stały bywalec (oprócz nas) witał. Pojawiła się pin-up girl, z upiętymi wysoko blond włosami, w miniówce, na niebotycznych obcasach i z biustem, co zdaniem Q wyglądał, jak wyrzutnia rakiet. Towarzyszyło jej kilku lokalnych kolesi, z ktorych jeden byl w klapkach, rzecz wielce niestosowna dla wieczorowego Hiszpana. Ale Q poddal mi pomysl, że moze lokalni raperzy wlasnie tak sie ubieraja i nie powinnam sie martwic, z kim pin-up sie prowadza. Zza rogu wychynęła oczywiscie tez mama-flamenco, partnerka jednego z członków zespołu, co zawsze z malym dzieckiem w wózku przychodzi, żeby faceta pilnować. I jak akurat dzidziuś spi, to bynajmniej nie stawia go cicho za rogiem, tylko pakuje się do dj’ki - pod sam głośnik. Było też kilka lasek w króciutkich szortach, niezaleznie od gabarytow tyłka i na wielkich obcasach. Kolesi jak na lekarstwo.
I jak tylko Gruszeczka zaczęła śpiewać, dziewczyny ruszyły w tany, takie quasi-flamenco, niektóre wyraźnie wiedziały, co trzeba robic, a inne wyginały się jedynie do rytmu. Wiercidupek dosiadł się do nich, klimat był trochę jak w schronisku. Ktoś
śpiewa, gitara, spontaniczne tańce.
A teraz walczę z pijanymi Wyspiarzami z naprzeciwka. Namierzyliśmy ich juz wczesniej. Bez trudu. Jedyny dom na całej ulicy, gdzie imprezuje sie do nocy i niesie się dookoła. Juz raz, jak dzieci darły się o pierwszej w nocy,poszlam zwrocic im uwage. Wydzieraly sie dzieci, nikt nie zwracał im uwagi. A to dlatego, że matki siedzialy i pily. To ten sam dom, gdzie widzielismy, jak pijana matka wysiadla z dziecmi z taksowki i nie byla w stanie otworzyc kluczem bramki. Teraz jest muzyka disco “What is love, baby don’t hurt me” i drace sie dzieci. Wolają “Mommy” i nikt nie zwraca na nie najmniejszej uwagi. Poprosilismy, zeby byli ciszej, ale bez specjalnego skutku. Pan z Wysp ma w czynnym słowniku słowo “mate”, a to nie swiadczy o nim najlepiej. Powiedzial mi “Ajm on hulidej, mejt’ i zasadniczo przekaz był taki, że powinnam “fuk of”, bo jak on jest na wakacjach, to może chlać i drzeć się, bo w ten sposób odpoczywa. Jest plan, żeby zadzwonic nastepnym razem po policje, ale zastanawiam sie, czy hiszpanska policja wie, co to cisza nocna i czy jakoś ją egzekwuje. Moze jutro sprawdze.
W czwartek zabralismy A. do La Calety
- ze to niby taka ladna miejscowosc, z porcikiem. Ale A. nie był jakos specjalnie podniecony. Slusznie zauwazyl, ze we Wloszech takich zatoczek jest na pęczki. Troche nas to ubodło, ale w piatek zabralismy go do San Cristobal de La Laguna. Tu mu sie spodobało. Ale i miejsce jest piękne. Czas się naprawde zatrzymał. Jakkolwiek słabo to brzmi. Aleje bez drzew, ale za to z XVI wiecznymi willami, co mają fasady z lawy i zielone patia z fontannami. Wielkie drzewa, monumentalne kościoły. Parki pełne palm. Nikt się nie spieszy. Siesta od 15.00 do 17.00 jest święta. I przyjemny chłodek. Dwadzieścia parę stopni, nawet lekki deszczyk przepadał.
Na koniec piosenka, co flamenko nie jest, ale jak Gruszeczka śpiewa, to nogi same tańczą: