Advertisement
Published: September 20th 2010
Edit Blog Post
Balam sie troche wjazdu do Albanii. Na szczescie mielismy wszystkie odpowiednie kwity dotyczace samochodu, lacznie z notarialnie poswiadczonym w Polsce upowaznieniem do jego prowadzenia. Wtedy jeszcze nie wiedzialam, dlaczego greccy celnicy tak nas dokladnie ogladaja, ale szybko wyjasnilo sie, ze dziwnym trafem zageszczenie dobrych samochodow w Albanii nie do konca odpowiada zamoznosci jego mieszkancow.
Z granicy skierowalismy sie prosto do Gjirokaster - miasta, gdzie urodzil sie w 1908 roku przyszly albanski przywodca Enver Hohxa, co spowodowalo, ze mialo ono nastepnie status miasta-muzeum, dzis na liscie UNESCO i w duzej mierze uniknelo komunistycznego zniszczenia. Tam tez planowalismy szukac jakiegos transportu dla naszej towarzyszki, ktora musiala ewakuowac sie z Albanii za 2 dni.
Stare Gjiorokaster lezy na wzgorzu i sklada sie z ottomanskich domow, waskich stromych uliczek, meczetu i mieszkancow prowadzacych ospaly tryb zycia. A w informacji turystycznej nikt nie mowil po angielsku, ale chcieli, zebysmy placicli za ulotki. Poza tym, jest tam restauracja, ktora uznalismy pozniej za najlepsza w kraju - jedlismy tam smazone mule bez muszelek. Mniam. I w 3 osoby, zamawiajac polowe tego, co w karcie, lacznie z piwem Tirana, najadajac sie cudownie, zaplacilismy 11 euro. Miasto nie byloby jednak w Albanii, gdyby nie mialo swojej 'nowoczesnej', a
przynajmniej wspolczesnej czesci, tj. komunistycznych blokow i cementowych koszmarkow u stop wzgorza. Tam tez znalezlismy stacje autobusowa i mieszanka wlosko-grecka, bo znow nikt nie mowil po angielsku, udalo nam sie kupic bilet dla H. na powrot do Aten - za dwa dni wieczorem.
Z Gjirokaster, ktore lezy jakies 30 km od granicy z Grecja i 60 km od morza, pojechalismy do nadmorskiego kurortu Sarande, ktory sam w sobie nie byl naszym celem, ale tamtedy prowadzila jedyna droga do Butrintu, ktory planowalismy tego dnia zobaczyc.
A propos drog: od granicy do Gjirokaster wszystko wygladalo calkiem przyzwoicie, ale im dalej jechalismy wglab kraju, tym bardziej docenialismy zalety samochodu terenowego. Po pierwsze, droga robila sie coraz bardziej dziurawa. Po drugie, coraz bardziej kurzasta. Po trzecie, kierowcy okazywali sie nieobliczalni.
Sarande okazalo sie betonowa dzungla nad morzem, gdzie kazdy stara sie wcisnac swoj budynek jak najblizej wody, albo drogi, ale nikt nie sprzata smieci i juz z pewnoscia nie ma nadzoru budowlanego. Zdziwily nas dziesiatki powalonych betonowych konstrukcji (jak na zdjeciu) - zastanawialismy sie, czy to jakies mafijne porachunki, czy osuniecia ziemi. Pozniej okazalo sie, ze tak rzad walczy z samowolka budowlana... Problem polega tylko na tym, ze choc udaje sie
budowe zatrzymac, to potem taki szkielet przez lata straszy i za bardzo nie wiadomo, co z nim zrobic. Zreszta, ostrzegano nas wczesniej, ze wybrzeze Albanii nas nie zachwyci, ze lepiej jest jechac w gory, wiec z Sarande ucieklismy jak najpredzej do Butrintu.
W 6 w. p.n.e. w Butrincie osiedlili sie Grecy z Korfu, ale cywilizacja istniala w tym miejscu juz wczesniej. Potem mieszkali tam Rzymianie, nastepnie stal sie czescia imperium Ottomanskiego, swoj slad pozostawili tam rowniez Wenecjanie. A dzis podziwiac mozna przeplatajace sie wplywy wszystkich tych kultur, w nieziemskiej scenerii. Droga do Butrintu prowadzi wzdluz jeziora, zboczem gory, za ktora zaraz jest morze. Dojezdza sie do parku archeologicznego, ktory polozony jest jednoczesnie nad jeziorem, kanalem i nad morzem. My zwiedzalismy go praktycznie sami, w koszmarnym upale.
Gdy postanowilismy rozejrzec sie za jakims miejscem do spania, robilo sie juz pozno, a biorac pod uwage panujace warunki dorgowe, nie chcielismy jechac po ciemku. Szukalismy jakiejs plazy, gdzie moznaby rozbic namioty. Pierwsza proba okazala sie niepowodzeniem. Choc widzielismy w oddali morze, to trzeba bylo do niego zjechac z glownej trasy, ktora szla zboczem. Droga, ktora wybralismy w dol kluczyla i kluczyla, wcale nie przyblizajac nas do plazy. Krazylismy wokol otoczonych plotem
zabudowan, po waskiej wyboistej drodze przez jakies 45 minut, az stwierdzilismy, ze to chyba nie jest dobry pomysl, bo a) nie wiemy gdzie jestesmy; b) nie wiemy dokad jedziemy; c) nie wiemy, czy wolna nam tam byc; d) nie wiemy, gdzie bedziemy spac.
Jechalismy wiec dalej glowna szosa, mijajac po drodze wsie i podziwiajac wszechobecne gory; liczac, ze znajdziemy jakis camping, albo przynajmniej bardziej dostepna plaze. W koncu byl zjazd - do wyboru droga kamienista i droga asfaltowa. Wybralismy te pierwsza, ktora okazala sie byc tylko nieco szersza od pieszej sciezki, samochod musial jechac na reduktorze, maksymalna predkosc 5 km/h. Zjazd zajal nam ponad 20 minut, a nie chcielismy myslec, ile musialby nam zajac podjazd, jezelii nie moglibysmy rozbic sie na dole. Podtrzymal nas jednak na duchu kierowca mijanego samochodu, ktory na pytanie, czy na dole jest plaza, nie dosc, ze zapewnil nas, ze tak, to jeszcze dodal, ze jest ona 'virgin'.
Gdy dojechalismy w koncu na dol, okazalo sie, ze plaza jest i dziewicza o tyle, o ile brak na niej jakiejkolwiek infrastruktury, jesli nie liczyc dwoch bunkrow na piasku. Ale za to zaslana byla smieciami - butelkami, puszkami, wszystkim tym, czego poprzedni obozowicze nie zabrali. Zeby
sie tam rozbic, wybralismy relatywnie najczystszy fragment; moja metoda na radzenie sobie z obrzydzeniem bylo patrzenie albo w perspektywie mini: tylko pod nogi, albo makro - na morze, zeby nie widziec tego calego syfu dokola. Na szczescie, niedlugo sie sciemnilo i smiecie zniknely. Gdy juz siedzielismy przed namiotami i rozkoszowalismy sie szumem morza, zobaczylismy swiatla samochodu, ktory ewidentnie zjezdzal z gory w naszym kierunku. Pomyslelismy, ze to moze byc nasza ostatnia noc w Albanii, bo moga nam na tym odludziu zrobic absolutnie wszystko, a nasza jedyna bronia byla wieziona w landcruiserze siekiera.
Okazalo sie jednak, ze to syn tego czlowieka, ktory zapewnial nas o nieskarzeniu plazy, przyjechal zapytac, czy wszystko w porzadku, bo droga prowadzaca na dol jest niebezpieczna i martwili sie, czy nam sie cos nie stalo...
A tak wygladal nasz pierwszy oboz w Albanii:
Advertisement
Tot: 0.061s; Tpl: 0.012s; cc: 8; qc: 24; dbt: 0.028s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb