nie ciag slonia za ucho.


Advertisement
Laos' flag
Asia » Laos » West » Luang Prabang
December 17th 2006
Published: December 17th 2006
Edit Blog Post

To juz ostatni dzien siedze w tym parszywym miescie. Nic tu nie robilem, nawet sie nie wysypialem.

Przez pierwsze dni przeszkadzal upal, ale ostatnio zrobilo sie przyjemnie cieplo. Zgubiony przewodnik troche utrudnil logistyke, ale w sumie 3. dnia kupilem nowy LP. Nie mam za duzo zdjec, niewiele ich zrobilem, a wiekszosc aparatem na film.

Problemem tez nie byl brak Internetu - wlasciwie, to bardzo duzo siedzial'em na Necie. :-)
Bloga jednak nie pisal'em.

Miasto na pewno mozna uznac za ladne, czy tam interesujace i wlasciwie to moze i takie jest. Ludzi nie mozna jednak uznac za goscinnych - tak naprawde chca tylko wydoic kase. Niby, chyba w wielu azjatyckich krajach tak jest, a juz na pewno, w tych, ktore mamy w planie, .., tutaj jednak razil fakt, ze nie bylo normalnych, przyjacielskich ludzi - wyglada wszystko tak, jakby na 1 turyste przypadal jeden Laotanczyk. Pelno tu Guest Housow, Travel Agency, Barow, Masagge... wszystko nastawione na turystow. I z cenami tez cos ostro sciemniaja. Zabronione jest roznicowanie cen ze wzgledu na pochodzenie, wyglada jednak, ze lokalni maja we wszystkich miejscach specjalne znizki. (a w przewodniku bylo, zeby sie nazbyt nie targowac, bo urazony Laotanczyk moze sprzedac ponizej kosztow😊 i glupio wtedy).
Czesc dorabia sobie, sprzedajac marihuane i opium, sadze tez ze i prostytutek by sie tu troche znalazlo. Jest to niewatpliwie turystyczna stolica, lecz z tego co rozmawialem to nie duzo lepiej jest w innych miastach. Troche Laos rozczarowuje.
Ale w sumie malo go widzial'em. Szkoda, ale bywa i tak, grunt to robic na co sie ma ochote.

Niezle natomiast radza sobie Laotanczycy z angielskim, bija Chinczykow na glowe, nawet w centrach turystycznych.

A i mnichow jest pelno, w pomaranczowych wdziankach. Pelno tu swiatyn. Miewaja komorki, tatuaze.. O 5 rano podobno wylegaja na ulice i jedza sniadanie czy cos..

Tna bialych. Mnie przycieli 2 razy - raz o dzien za rower, raz placilem dwa razy za pranie. No i za autostopa mimo nieustalenia trza bylo placic. O ile z rowerem sytuacja byla zagmatwana i moglo rzeczywiscie to byc nieporozumienie, to z praniem, pani nie odhaczyla. A jak trwalem przy swoim, nic nie docieralo - w zasadzie mowila mi w twarz, ze klamie.
We wszelkich placowkach laotanskich, na przejsciach jest lista DO's and DONT's in Laos. m.in. nie podnos glosu, badz pokojowy, bez gwaltownych ruchow, nie rob fot, badz schludny, nie chodz polnagi po miescie...
Bylem jednak bezlitosny i obydwu sytuacjach nie omieszkalem zrobic malej zadymki - tak by sobie pokrzyczec, moze cos osiagnac, jak i w celach poznawczo-badawczych:P Bezskutecznie, ale co ich postraszylem to moje.

Podobnie jak z Wielkim Murem, znowu udalo mi sie zawitac w jedno miejsce poza miastem 2 razy😊, a wlasciwie to nawet w 2 miejsca. I tylko w te miejsca zawitalem.
Po polsku raz pojechalem na wodospady na rowerze fajne, drugi raz umowilem sie z poznana ekipa w Vietnam Bar, a akurat chcieli wlasnie na wodospady, wiec pojechalem drugi raz, tym razem Tuk-Tukiem i na nocleg.. Wzialem duzo rzeczy, nic jednak do spania, a jakos nie zrozumialem sie z nimi, ze spimy pod golym niebem.. Noc byla ciezka, costam spalem, lecz o 5 wstalem i poszedlem na spacer, otworzylem knajpe i zjadlem sniadanie.
A ekipa w sumie dosc fajna - Szwajcarka, ktora w jej 19. urodziny pojechala do Indii.., by przez nastepne 7 lat do dzis, 5 razy odwiedzic swoj dom rodzinny.., troche taka Helga, Joginka, Hipis,.. i w ogole Wegetarianka😊. Mowi ze wydaje kolo 2000 Euro na rok, a podrozuje po calej Azji, nie ma telefonu, maila, miala faceta, portera z Nepalu, nie chciala jednak wyjsc za niego, lamiac mu serce.. Fajnie, ze ziemia nosi jeszcze takich ludzi.
Nr. 2 to Kasia z Berlina. Podrozuje chyba z 7 miesiecy, ale z tego co zrozumialem, to ma zamiar to robic do konca zycia lub odwolania. Katja jest scieta na krotko, z tylu tylko ma taka kitke, nie wiem o co dokladnie chodzi, ale na woodstock by pasowala.. Trzeba jednak przyznac, ze lamie stereotypy - jak na Niemke bardzooo wyluzowana i , mimo dziwnej fryzury, ..ladna.
Nr. 3 to Greg, Francuz z poludniowego wybrzeza. Zblizyly nas aparaty.. ma podobny do mojego i uzywalby go tez wymiennie z cyfrowka, gdyby mu jej (w przezabawny sposob) nie ukradli w Wietnamie. I musze przyznac, ze kolejny Francuz, ktorego bardzo lubie, ..., bo ja zawsze bardzo chcialem nie lubic Francuzow - za jezyk, za pochodzenie, za narodowosc:P - taki moj maly prywatny kaprys. A tu trzeba przyznac, ze kolejny Franuz, ktorego bardzo polubilem - obok Jean'a z Chengdu, jak i przeciez calej reprezentacji Francji Juniorow w brydz.
Greg to muzyk - snowboardzista, ma zamiar gdzies pojechac i zostac instruktorem snowboardu, czy tez zarabiac grajac na ulicy. Nie wiem na czym
lodkalodkalodka

wczesniej do sloni trzeba bylo doplynac taka lodka. Laotanczyk na sterze.
gra, ale mu wierze. Studiowal w anglii, w podrozy jest na ok. rok, od paru miesiecy. I salto do tylu robil z 3 metrow skaczac do 2 metrowej wody. Miekim walkiem nie robion. Zgaduje, ze kreci cos z Kasia.
Goscinnie byla jeszcze Australijka, z czarna karnacja i warkoczykami. Przesympatyczna. Gdyby nie slady po ospie, sprawiajace ze wyglada staro, podobalby mi sie. Sara. Poznalem ich wszystkich w Wietnamie - jedynym miejscu w miescie otwartym po polnocy.

Rzad robi swoje - zadnej disco otwartej w nocy, zadnej internet cafe.., najgorsze jednak, ze rzad zabronil w tej prowincji pozyczac motorow turystom.. niby, ze bo za duzo pijanych turystow sie rozbijalo na motorach... tak naprawde chodzi chyba jednak o tuk-tuks, guides, travel agencies.

Tak wiec odwiedzilem Kuang Si (wodospad) dwa razy. Poza tym raz wyruszylem na moim rowerze do Elephants Project Center. Dojechalem poznym popoludniem, a SLONI nie bylo! Poszly w gory zrec. Glupio.
Dzis jednak udalo mi sie wyskoczyc na slonie. Tym razem tourowo, z przewodnikiem (na wlasna reke bylaby prawie taka sama cena). No i spoko. Slonie wstaja rano, ida z Campu do wodospadu, wydeptana sciezka w dzungli (wiozac turystow), wracaja z wodospadu do campu, ida w gory zrec. Taki cykl. Ja dostalem sie na czesc wodospad -> camp. Cale szczescie wyszedlem sloniom na spotkanie, co pozwolilo mi porobic im troche zdjec, gdyz o dziwo, jadac na sloniu, ciezko sie robi mu zdjecia, a pechowo, moj slon szedl sam.
No bo w sumie maja tu piec sloni. Slon kosztuje, cos jak 20.000$. Choc glowy nie dam, ze mi sie cos nie pomylilo. Ale jakis sens ta liczba ma, jesli w jeden dzien slon sciaga po 28$ od turysty w jedna strone. Jedzie w 2 strony, po 2-3 na grzbiet.. 140$ dzien, z czego czesc idzie na przewodnikow itp, ale ze 80$ slon zarobil, za to ze jest sloniem. Nawet jesli mniej.. A ze slonie zyja i ponad 100 lat..
Fajnie bylo jak szedlem miedzy sloniami, gdy wyszedlem im na spotkanie. Ogolnie, to slonie maja wszystko w powazaniu, ida sobie sciezka, co jakis czas zrywaja traba jakiegos krzaczora.. A oblsuga wcale nie miala na wyposazeniu dwururek, mieli bardziej subtelne sposoby na slonie.
- walili kijkiem bambusowym po paznokciach, dosc duzych zreszta
- mieli na nie jakies zaklecia
- jakos tak je smyrali po uchu noga, kiedy dosiadali ich na szyi. Bo ogolnie
tigertigertiger

dobrze ze sie nie obudzil
na grzbiecie byla lektyka dla 2-3 osob, no i 1 osoba mogla siedziec na szyi slonia. Mi nie bylo dane.
- ew. walili slonia maczeta po glowie.., i bynajmniej nie tepa czescia. Slonie czasem w ogole nie zwracaly na to uwagi i zbaczaly w krzaki zrec mimo to.
- i najzabawniejsza - ciagneli slonia za ucho. Po prostu.., stojac na ziemi, slon natychmiast stawal sie posluszny.

Co do wrazeni z mojego trekkingu, to wlasciwie to sie nic nie dzialo. Slon sobie szedl. Jak bylo z gorki trzeba bylo sie trzymac. Na szyi siedzial, slon-master. Nie mowil po angielsku. Slon mial swoje imie. Szedl dosyc szybko jak na slonia, ciut wolniej niz piechur. Mial fajne uszy, slonie maja fajne uszy, i fajne ogony. A stare maja zapadle policzki.
Tak szedl, szedl, szedl... nic sie nie dzialo. Az tu nagle uslyszalem z tylu warczenie. Wreszcie jakis tygrys! Beda zdjecia. Przygoda!

Nie byl to jednak tygrys, tylko slon pierdnal.

Pozniej z ciekawszych rzeczy, byly rzeczywiscie wygibane drzewa - wysokie, z potezna korona, o wcale nie walcowatych pniach, tylko takich zagmatwanych.

Jestem jednak bardzo zadowolony z wycieczki, ja bardzo lubie slonie.

Wracajac do Kasi, Ewy i Grega - wybieraja sie ma Rainbow Gathering i od nich o nim wiem. Sa to zdaje sie takie dni mlodych, w kazdym roku w innym kraju, w tym roku w Tajlandii, nad morzem, pod granica z Birma. Od 18 grudnia, trwa miesiac. Zgaduje ze w jakis sposob dla mlodziezy alternatywnej. Jakas taka komuna, wszyscy razem jedza,.. Podobno na jedzenie sie sklada co laska, spi sie na plazy, zabronione sa wszelkie uzywki i niewskazane urzadzenia elektroniczne.. Prawda mowiac to niewiele o tym wiem.., wybieram sie jednakowoz. Na swieta i na sylwestra, juz jutro jade busem do stolicy Laosu, skad pewnie dzien pozniej wyrusze busem do Bangkoku, skad jest juz blisko do tego miejsca. podobno trza przejsc pare kilosow, by tam dotrzec.

Mialem tam z nimi jechac, ale jakos sie nieodnalezlismy w miescie,.., bo Buncol, Karas i Kuba, juz z 3 dni temu pojechali do Vientiane, gdyz, slusznie zreszta, tu nic sie nie dzialo. Jutro maja autobus do Bangkoku (chyba).

Tak sie ciesze, ze juz jutro opuszczam to piekne miasto.



Advertisement



18th December 2006

:)PIKNIE
genialnie :)-pozdrawiam

Tot: 0.12s; Tpl: 0.011s; cc: 11; qc: 68; dbt: 0.0627s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.2mb