Dzień 12. Japonia od podszewki.


Advertisement
Japan's flag
Asia » Japan » Kanagawa
September 27th 2015
Published: September 27th 2015
Edit Blog Post

Tak postanowiliśmy potraktować dzisiejszy dzień. 12 dzień to czas kiedy można poczuć się w kraju bardziej swobodnie, zejść z najbardziej popularnych szlaków i zagłębić się w Japonię taką, jaka jest naprawdę. Lokalne pociągi, lokalne autobusy i praktycznie żadnej osoby mówiącej po angielsku, ani słowa na rozkładacj jazdy. Za całą pomoc wystarczyć nam musiała lokalna mapa, pani w informacji na dworcu w Mansuru i życzliwość napotkanych ludzi. Cała ekspedycja, kilkadziesiąt km od miejsca gdzie miszkamy, miała w sobie coś z wchodzenia na górski szczyt. Wchodzi się godzinami, jesteś na nim przez 5 minut, po czym robisz w tył zwrot i wracasz znów poświęcając na to 10 razy więcej czasu niż na oglądanie panoramy z wierzchołka góry. Lecz wspina się dla tej satysfakcji i ją dziś osiagneliśmy.

Pranie, które wczoraj zdecydowanie opóźniło nasze pójście spać, jak się okazało dziś, w zasadzie w ogóle nie mialo miejsca. Jest nawet gorzej. Pralka się zacinała, suszarka nie suszy a rzeczy były brudne a teraz są zgniłe. Z dwojga złego ja wolę brudne lecz mozliwości zmiany na wczorajszą opcję już nie ma. Przynajmniej jutro w Tokio będziemy mieli duzo wolnego miejsca w metrze wokół siebie 😊.

Plan zakladał, aby po odebraniu zgniłego prania, dojechać autobusem do granic turystycznej enklawy w Motohakone, po raz ostatni zobaczyć tam białą twarz, po czym rzucić się na głęboką wodę japońskiej, lokalnej komunikacji miejskiej. Autobus, który wiózł nas z Motohakone nad wybrzeże Pacyfiku, miał do przejechania około 20 km w linii prostej. Droga prowadziła jednak przez pasmo górskie, więc gdy kierowca, notabene bardzo doświadczony, zaczął wywijać kierownicą, Basia automatycznie zmieniła kolor skóry na zielony i powiadomiła wszystkich obecnych na pokladzie, czyli mnie i kierowcę, że idzie się ułozyć wygodnie na, którymś z pozostałych siedzień, ponieważ nie zamierza oglądać po raz drugi zjedzonego przed chwilą, bardzo smacznego i drogiego śniadania. Jak postanowiła, tak zasnęła a ja kierowca, bo nikogo poza nami nie było w autobusie, mogliśmy uniwersalnym językiem znawców ekscytować się walką wielkiego pojazdu z krętą drogą we mgle z widocznością na ok 100 m. Były przepaście, były zakręty, jednak szczęśliwie dojechaliśmy do przesiadkowej miejscowości Yugawara. Tam, robiąc zwiad wśród obecnych na stacji kierowców autobusu, dowiedzielismy się, że do celu naszej podroży, półwyspu Manazuru, musimy złapać autobus, który odjeżdża za 1h, a potem jeszcze z Manazuru Station wziąć kolejny, który zawiezie nas już wprost na sam półwysep. Na 1 z nich czekaliśmy długo, lecz ostatnie ogniwo łańcucha czekało już nas nas na stacji w centrum miejscowości i po niecałych 4 h podróży dotarliśmy na piękny półwysep.

Nie jest on przewodnikową atrakcją i tego jego zaleta. Jeśli nie liczyć paru autochtonów-emerytów, nie spotkaliśmy na nim żadnego turysty. Musieliśmy zadowolić się godziną na spacer i zdjęcia wybrzeży oceanu. Piękne panoramy, motyle i pająki wielkości dłoni człowieka i komary, które na chybił trafił próbują sprzedać japońskie zapalenie mózgu. Jako ofiarę jak zwykle obrały sobie głównie nie moją wystawioną na wabia, łysą głowę, lecz Basi nogi. Gdy wracaliśmy na przystanek, doprowadzona do ostateczności przez swędzenie, prosiła o paliatywną amputację obu nóg. Na domiar złego okazało, się, że w plecacku miałem od początku repelent, o którym zapomniałem. Spojrzenia Basi w momencie gdy się o tym dowiedziała nie będę opisywał bo monitor i klawiatura się stopią. Na szczęście w torebce odnalazł się Fenistil i mogliśmy ponownie jako jedyni pasażerowie wsiąść do autobusu odwożącego nas na dworzec w Mansuru.

Obok dworca udało się nam zjeść najdroższe sushi na tym wyjeździe (wciąż tylko 90 zł), więc nie chcąc aby Basia wytapetowala nim wnętrze autobusu, postanowilismy wrócić do guesthouse'u na około gór, pociągiem. Lokalnym oczywiście.

Podczas powrotu byliśmy świadkami dość dramatycznej sytuacji, gdy 2-3 letnie dziecko wpadło
Walka z mgłą i zakretami.Walka z mgłą i zakretami.Walka z mgłą i zakretami.

I cofajacym się śniadaniem.
pomiędzy peron a pociąg. Tu nastąpił pokaz japońskiej skuteczności. Po paru sekundach ktoś wcisnął przycisk alarmowy, który zamienił stację w jedno wielkie centrum kryzysowe. Wszędzie zaczęły wyć syreny, migać koguty a na miejscu zdarzenia momentalnie pojawiło kilku pracowników kolei. Po paru minutach dziecko udało się wyciągnąć cale i zdrowe, pociągi odblokowano a my mogliśmy cało i zdrowo dotrzeć do guesthouse'u.

Jutro wcześnie rano pobudka bo na okolice 10.00 chcemy być ponownie na słynnym Tsukiji Market i przyjzec sie reszcie największej w Tokio giełdy rybnej.

Aligato

Basia i Wojtek.


Additional photos below
Photos: 8, Displayed: 8


Advertisement

Koniczynka.Koniczynka.
Koniczynka.

Czyli Reserved Seat Cab. Tu, Basiu, nie wsiadamy bo jesteśmy biednymi gajdzinami.
- Will?- Will?
- Will?

- Bill? - Jesteśmy ugotowani...


Tot: 0.185s; Tpl: 0.012s; cc: 12; qc: 58; dbt: 0.1128s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.2mb