Zosia


Advertisement
China's flag
Asia » China » Sichuan » Chengdu
November 19th 2006
Published: November 19th 2006
Edit Blog Post

Spimy u Xiaowei - Chinki mowiacej po angielsku, francusku, konczacej architekure, ktora studiowala zdaja sie i tu i we Francji, skad zdaje sie zna francuza Jean, ktory zdaje sie tez studiuje architekture i tez w Chinach i chyba we Francji tez i tez swietnie mowi po angielsku. Ogolnie swietna z nich para i super goscie. Oprocz nas w gosciach tez jest niemka i iranka (o takiej odpowiednio urodzie).

Nazajutrz wypozyczamy rowerki - 5Y za dzien! - ogladamy jakas swiatynie i rozgladamy sie po sklepach turystycznych. Przypadkiem kontrolowanym sie rozdzielamy i robie maly tour po miescie. Doskonale sie odnajduje na rowerze na chinskich sciezkach - duzo wyprzedzam 'na piatego', trabie, wymuszam pierwszenstwo, jezdze pod prad (co jest jako tako akceptowane) itp. Choc trzeba przyznac ze te rowerki to raczej wolne sa (jedno przelozenie) i w ogole sa przezabawne. A Chengdu zapowiada sie naprawde fajnie - pelno tu parkow, swiatyn, straganow - mamy fajna ekipe i blisko do centrum - chyba troche tu zabawimy.

W nocy wstrzas - zawalajacy sie nakryty stol, oraz irytacja - miauczenie kota 'Mao', ktory tez jest glownym bo jedynym podejrzanym o zawalenie stolu. Rano jade na spotkanie z dziewczyna z Hospitality Club do Qingyuan Dong czyli swiatyni taoistycznej. Sophie okazuje sie byc inteligentna i przesympatyczna studentka francuskiego, choc z kazda godzina i po angielsku sie rozgadywala. Mile przedpoludnie zostaje przerwane - ona musi jechac na course (niedziela), a ja na lunch, na tradycyjny syczuanski hotpot ze wszystkimi wspolokatorami mieszkania Xiaowei. Okazuje sie ze jej uniwerek i knajpa sa dosc blisko. Spytala czy moge ja podwiezc, sam na to nie wpadlem! No to jazda! Chinczycy wykorzystuja rowery do granic mozliwosci - potrafia zaladowac na niego 3 telewizory, 50 kg ryzu albo np. 15 krzesel. Tak samo z jazda na pasazera - ucza sie jej od dziecka - niektorzy jezdza siedzac przodek okrakiem na bagazniku, inni bokiem, male dzieci czasem tylem lub na stojaco😊 Czasem i na ramie sie woza. Mi 'Zosia' siedziala bokiem na bagazniku, czasem podtrzymujac sie mojego polara. Dojezdzamy a tu okazuje sie ze w ogole to Xiaowei, Jean i Zosia to sie znaja:-).

Jemy hotpota - w stole jest dziura na garnek, ktory sie ciagle gotuje i na biezaco wrzuca sie don rozne przysmaki. W garnku plywa na stale pelno b ostrych przypraw tak, ze ogolnie sos jest super-hot-spicy. Wylawia sie potem rybki, mieska, chwasty, bambusy paleczkami albo lycha. Nie ze jakies super pycha to bylo, ale ciekawe doswiadczenie.

Wieczorem wpadam na umowione miejsce z Zosia i znowu nikt z 'moich' nie wpada. Chodzimy tu i tam, chcialem niby tybetanska dzielnice znalezc, ale to jakas lipa. Byly jakies sklepy, w ktorym to takie a'la kowbojskie kapelusze byly, wiec nie moglem nie kupic bo za 10Y po stargowaniu byly. Chcialem se kupic jakas taka niby rzemykowa, indianska z jakimis kamieniami branzoletke, bo mi sie jedna powiedziala. Juz przystepowalem do targowania, gdy pani podala pierwsza cene - 800Y😊. Poddalem sie.


To be continued - w zasadzie juz byl ale cos sie wykasowal😞

Advertisement



22nd November 2006

:)
czytam z zapartym tchem!!! zazdroszcze!!!!! i czekam na wiecej! pozdrawiam z.
22nd November 2006

:)
Wlasnie na taki komentarz czekalem:)

Tot: 0.124s; Tpl: 0.009s; cc: 10; qc: 67; dbt: 0.0699s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.2mb