Yerba_journey_3


Advertisement
Published: October 13th 2011
Edit Blog Post

Wczoraj wieczorem siedzieliśmy na kolacji - Q. wymusza na mnie, żebyśmy jedli jak lokalesi po 21.00 i zastanawialiśmy sie, skąd biorą sie ci wszyscy eleganccy ludzie, których stać na jedzenie w knajpie we wtorkowy wieczór na tej wsi. Jedyne rozsądne wytłumaczenie jest takie, że to argentyńscy turyści, bo miasto Puerto Iguazu absolutnie nie wyglada na siedzibę żadnej burżuazji, choćby najdrobniejszej. Zresztą, podczas takiego wieczoru najlepiej widać, jak bardzo pokutują tu stereotypy - klientela restauracji jest biała, a paciorki sprzedają na ulicy Indianie. I nic nie wskazuje na to, żeby to miało się zmienić.

O 8.10 rano byliśmy już gotowi na stacji autobusowej, żeby jechać do Brazylii. To naprawdę dwa kroki stąd, ale przez graniczne formalności droga zabiera ponad godzinę. Lokalni twierdza, że brazylijski odpowiednik Puerto - Foz do Iguazu jest niebezpieczny i żyje tam się gorzej niż w tej dziurze. Na pierwszy rzut oka jednak, brazylijska strona niczym nie różni sie od argentynskiej przez te kilka kilometrów, które jedzie sie do parku. Na miejsjcu za to przemysłowej skali machina dystrybuuje turystów - znowu, głównie lokalnych - pomiędzy odnogami wodospadu, tak że po pierwszej chwili przerażenia masowością imprezy i że zmuszeni będziemy pozostać w grupie cykaczy, okazało sie jednak, ze Iguazu jest na tyle duże, żeby wszystkich pomieścić.

Przewodniki piszą, że zwiedzanie od strony argentynskiej, to jak siedzenie w pierwszym rzędzie, a z brazylijskiej, jak oglądanie spektaklu z amfiteatru. Rzeczywiście, tak właśnie jest. Po wejściu wczoraj w środek diablej gardzieli, teraz mamy przed sobą panoramę wodospadow, wszystkie siklawy jak w panoramicznej pocztowce z tęczą, rozciagają się przed nami. Droga prowadzi wzdłuż wodospadow, zblizajac sie do nich i oddalaac, czasami podchodząc tak blisko, ze tylko sztormiaki ratują nas przed kompletnym zamoczeniem. Cykacze szaleją. Problem polega tylko na tym, ze wodospady są w słońcu, a ich publiczność w cieniu. Jak tu zatem zrobić zdjęcie głupawką, żeby było na nim widać prężącą sie żonę w panterkowym body i przezroczystym przeciwdeszczowym płaszczu na pierwszym planie, a jednoczesnie na drugim ogrom żywiołu? Zadanie prawie niemożliwe i wielce frustrujące, wymagające wielu prób, blokujace przejście.

I choć brazylijska i agentynska strona rzeki Iguazu nie różnią sie od siebie dramatycznie, to po jednej rzeczy można nieomylnie poznać, ze to jednak Brazylia! Na lunch mamy opcje zjeść bolinhos de bacalao, a nie ma milanesy! I może jeszcze jedno - na przystanku czeka z nami trzech panów w białych spodniach i koszulach w kwiaty, towarzyszą im ogromne bębny. Oni na pewno nie spędzają wieczorów w milondze.

Plan na ten dzień obejmuje jeszcze jedna wizytę po argentynskiej stronie parku narodowego. Widzieliśmy już wodospady z bliska i z daleka, teraz czas wszystko sobie utrwalić i zobaczyć tukana. Park narodowy otaczający wodospady pełen jest ptaszorów, gigantycznych motyli, małp, gekońow, koati, ktore uwielbiają turystyczne jedzenie, a głupi turysci myślą, że uwielbiają ich i łaszą się całkiem bezinteresownie, podczas gdy szczurkowaty koati chce albo ukraść twoje jedzenie, albo zarazić cię wścieklizna. Po argentynskiej stronie tyle jest pojedynczych wodospadków, ze ścieżki prowadzą na wszystkich ich wysokościach - u załomu, gdzie woda spada i na dole, gdzie unosi sie piana, znów wszystkich opryskujac. I żaden widok nie jest gorszy niż poprzedni, wodospady nie mogą sie znudzic. Tylko tukana zabraklo, ale może w Buenos pojdziemy do zoo, zeby jakiegoś spotkać.

Na kolacje Q. wciął kolejnego steka - podobno lepszego niż dzień wcześniej. I podczas gdy on rozplywal sie nad rozpływającą sie w ustach chrupiącą skórką, ktora pokrywa miękkie i soczyste mięso, popijając malbekiem, ja dziubałam jakaś rybiochę, może i lokalna, ale tłustą i błotnistą. W Argentynie nie mają wegetarianie łatwego życia. Kotlet zawsze będzie mniej lub bardziej dobry. Nawet ten mniej dobry prawdopodobnie zawyżałby polski standard. A z opcją veggie trzeba sie nameczyc, a i tak wiadomo, ze niktbw kuchni nie włożył w przygotowanie tej potrawy serca. Podobno w Patagonii jest trochę z tym lepiej.


Additional photos below
Photos: 6, Displayed: 6


Advertisement



Tot: 0.421s; Tpl: 0.01s; cc: 14; qc: 62; dbt: 0.1114s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.1mb