Advertisement
Published: September 19th 2018
Edit Blog Post
Po pięknych przeżyciach w Górach Kaskadowych, skierowaliśmy się na północ, za granicę USA-Kanada, do Vancouver. W naszych wyobrażeniach: miasto-ideał, leżące między oceanem, a górami, z mnóstwem parków i terenów rekreacyjnych. Nie zawiedliśmy się! ;-) Urocze Gastown w brytyjskim stylu, piękny, dziki, otoczony ścieżką (Seawall) Stanley Park, pocztówkowy port z wodolotami, na które nie mogłam się napatrzeć, czy fajne knajpki na West End. Do tego jeszcze udało mi się wyrwać na wieczorny jogging wzdłuż rzeki Capilano i parku Ambleside. Jedyny zgrzyt to okolice Chinatown upodobane przez narkomanów (bardzo przykre widoki na ulicach...). Gdyby nie kapryśna, zimno-wilgotna pogoda, byłoby idealnie...
Jednak pogoda miała być najważniejsza w piątek, kiedy mieliśmy zaplanowaną wycieczkę do Victorii i rejs 'zodiakiem' z podglądaniem wielorybów. Może najpierw o mieście. Nie tak łatwo i szybko można dostać się na południowy kraniec wyspy Vancouver - najpierw trasa do portu, skąd odpływają promy, 1.5-godzinna przeprawa i dalej ponad godzina w autobusie do centrum. Zaplanowaliśmy wszystko tak, aby móc pospacerować chwilę po centrum, poczuć smak Victorii i zjeść lunch. Wrażenia? Victoria jest jeszcze bardziej brytyjska niż Vancouver ;-) To miłe, turystyczne miasteczko z mnóstwem restauracji, hoteli i sklepów z pamiątkami, warto się zagubić na spacer na chwilę.
Wreszcie - wycieczka i
oglądanie wielorybów. Na łodzi motorowej typu zodiac było nas 10 pasażerów i dwójka załogi. Na rejsie spędziliśmy 4 godziny, zamiast zaplanowanych trzech, bo tyle zwierzaków było do oglądania (!). Było zimno, mokro, a prędkość łodzi powodowała, że krople deszczu na twarzy odczuwaliśmy jakby setki wbijających się igiełek. Jednak wrażenia przebiły nasze najśmielsze oczekiwania. Przede wszystkim humbaki, do których mogliśmy całkiem blisko podpływać i podpatrywać ich wydechy (fontanna), wynurzanie ogona, czy 'machanie do nas' płetwami, gdy się obracały w wodzie. Podczas wycieczki widzieliśmy łącznie kilkanaście sztuk, i rzeczywiście, powtarzając za organizatorem, było to
lifetime experience. Poza humbakami udało nam się wypatrzyć dwie orki, lwy morskie oraz orła - bielika amerykańskiego. Polecamy każdemu! (PS. Cenę można trochę obniżyć korzystając z grouponów itp.)
Niedziela to długa droga do stanu Alberta (ponad 800 km) i pierwszego w tej części podróży Parku Narodowego Jasper. Pojechaliśmy nieco okrężną drogą, aby odwiedzić Whistler. Miasteczko znane przede wszystkim z Olimpiady Zimowej 2010, pełniące rolę lokalnego kurortu, w sezonie obleganego przez amatorów sportów zimowych. Takie nasze Zakopane. Tylko 1000 razy ładniejsze - budynki wszystkie 'w klimacie', bez wszechobecnej tandety, głośnych bilboardów, bannerów i straganów z badziewiem. Na pewno bywa głośno i tłoczno, ale jednak zmysł estetyczny pozostał mile
zaskoczony. Niestety, znowu mżawki i nisko wiszące chmury uniemożliwiły podziwianie okolicznych szczytów...
Advertisement
Tot: 0.086s; Tpl: 0.011s; cc: 7; qc: 47; dbt: 0.0471s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb