Advertisement
Published: August 3rd 2015
Edit Blog Post
Wczoraj spełniło się moje kulinarne teneryfskie mini-marzenie. Poszliśmy na kolację do restauracji na parkingu, koło hurtowni owoców. Jakoś zawsze to miejsce obchodziliśmy łukiem - no bo tak od tyłu, w tym samym podupadłym centrum handlowym, gdzie jest kawiarnia La Campana i Taska Flamenco, siedzi się wśród ciężarówek z owocami, albo wśród zaparkowanych samochodów. No i jak ma się jeść 60 metrów od domu, to przecież można i w domu. I jakoś nigdy dzikich tłumów tam nie odnotowaliśmy. Ale z drugiej strony myślałam sobie, że jeżeli restauracja się w takim miejscu od lat utrzymuje, to chyba musi być dobra, bo inaczej, co by tam mogło ludzi przyciągać?!
No i wszystko było wyśmienite, i ceny dobre, i wino zimne. I kelner miły. I małaEm papryczki i ośmiornice wcinała. I nawet tripadvisor rozpoznaje to miejsce, choć z mieszanymi uczuciami. I czuliśmy się jak swojaki - przysiadł się do nas pan Fernando, co tu zawsze się kręci, a do końca nie wiadomo, co robi, ale jakoś te owoce ogarnia. Hurtownia owoców, Comercial Gorrin to duża instytucja na wyspach, zaopatruje hotele i restauracje, a koło nas ma swoją emanację w postaci warzywniaka aka Fruterii. Mam wrażenie, że fruteria czasami ma sort B towarów, co by
już w hotelu nie przeszły, ale za to jest tanio i swojsko. Tak więc pan Fernando przyniósł małejEm truskawki gdzieś z zapleczach i trochę gadaliśmy. Narzekał, że jest dużo Rosjan, co wcale nie są mili, a mają pieniądze i myślą, że z tej racji wszystko im się należy. To popularna (i moim zdaniem właściwa) tutaj opinia.
Knajpa na parkingu jest fajna, ale to pewnie nie jest szczyt gastronomicznego Olimpu. Okazuje się bowiem, że na samej Teneryfie są 3 restauracje z gwiazdką Michelina, czyli więcej niż w całej Polsce! Dziwiliśmy się, dlaczego dwie są zlokalizowane w malutkiej miejscowości Guia de Isora, która stanie sie pewnie jeszcze mniejsza wraz z otwarciem nowego odcinka autostrady. Ale okazuje się, że tam jest Ritz Carlton "Abama" - luksusowy hotel-kasbah, na którego terenie są te restauracje. Trzecia jest w stolicy. No i 2 z 3 restauracji są japońskie. Najpewniej nie będzie nam dane w najbliższej przyszłości tam zjeść. Choć w przypadku MałejEm wielkość porcji podawanych w restauracji gourmet pewnie by była odpowiednia, to tzw. value for money już mniej.
Jedną z restauracji w Abama - "M.B. Tenerife" prowadzi supergwiazda hispzanskiej kuchni - Martín Berasategui Olazábal, który na swoim koncie zebrał już w róznych lokalizacjach
siedem gwiazdek. Najwięcej w kraju. Gdy miał 14 lat, rozpoczął naukę w restauracji rodzicow, w San Sebastian, a 9 lat później, zdobył dla niej pierwsze miszelinowskie wyróżnienie.
W sobotę pojechaliśmy sprawdzić, co dzieje sie w naszej ulubionej bezplażowej miejscowości - Los Abrigos. Okazuje sie, ze restauracja La Langostera, ta z lobsterami i miłymi kelnerami, zdecydowała podwyższyć standard (musimy jeszcze sprawdzić czy ceny tez), wymalowała się na stylowy szary i odstrasza zwykłych przechodniów, a i tak miała wszystkie stoliki zajęte. Postanowiliśmy dać szanse innemu miejscu na tzw. stripie, to była trzecia próba zdrady Langostery. I znów okazało się, że ta "nowa", że nie dorównuje naszej ulubionej standardem. Ani jedzenie (mini sałatka, grube kalmary), ani obsługa nie byli super, a na koniec zamiast wydać nam do 100 euro, wydali do 60 euro, i choć na prośbę Q poprawili błąd, niesmak, nomen omen, pozostał. Letnia sobota w sennym Los Abrigos nie niesie z sobą wielu atrakcji dla lokalnej młodzieży. Gdy przyjechaliśmy, pół miasteczka ćwiczyło pływanie. A ponieważ nie ma tam plaży, skakali do wody z betonowego nabrzeża. Wygląda na to, że każde dziecko umie pływać, nie pilnowali ich żadni rodzice, a oni tylko chlup do wody, na brzeg i chlup, i na
brzeg. Na główkę, na bombę, a czasami na brzuch. Mogliśmy zaobserwować, jak lokalne dzieci są obtłuszczone. Fryturka, słodycze, Coca-cola, churros. MałaEm przy byle okazji dostaje tu lizaka. Pieczywo - tyko białe. Tortilla: jajko i ziemniaki. Frytki. Krokiety w głębokim tłuszczu. A w rybackiej miejscowości - paradoksalnie - pewnie ryb się dużo nie je. I pieniędzy też pewnie nie ma dużo. Gdy chcieliśmy zamówić sardynki, kelner powiedział nam, że akurat nie ma i trudno je dostać, bo rybakom nie opłaca się małych ryb łowić.
Zeby było nadal ciut gastronomicznie, na koniec flamenco o zielonej cytrynie: