balkan_road_7


Advertisement
Macedonia's flag
Europe » Macedonia » Ohrid » Ohrid
July 27th 2010
Published: September 23rd 2010
Edit Blog Post

Poszukujac komfortu, w Gjirokaster spalismy w bed& breakfast prowadzonym przez urocza pare, ktora zaprosila nas na wieczorna herbatke i pogaduszki. Okazalo sie, ze dom, w ktorym mieszkamy ma 200 lat i byl ich prezentem slubnym - nie 200, ale jakies 30 lat temu, a angielskiego nauczyli sie podczas takich wlasnie pogaduszek z turystami. A napar ktory nam zaserwowali, to albanska gorska herbata - niezidentyfikowanym ziolem. Na sniadanie podali nam najprawdziwsze na swiecie jaja na twardo i caly dzban przepysznej gorskiej herbaty - wiedzieli, ze nam smakuje, a po drodze kupilam sobie cala jej wiazke.

Zeby nie wracac ta sama droga na polnoc, chcielismy pojechac bardziej na wschod, nad jezioro Ohrid. W praktyce, oznaczalo to gory, gory, gory... Pierwszy przystanek zrobilismy przy goracym zrodle kolo wsi Benja, ktore tworzy maly basenik, a raczej duza wanne, gdzie z luboscia pluskaja sie miejscowi. Basenik jest polozony nad sama rzeka, ktora jest ponura i mulista, i klasycznie po albansku - plywaja w niej smieci. Do kapielowego bajorka prowadzi za to cudny turecki mostek. Fotografuja sie na nim czescy motocyklisci, ktorzy te okolice odwiedzaja juz po raz drugi, wiec bez zenady zrzucaja swoje motocyklowe kombinezony, odslaniajac bokserki w pingwiny i duze brzuchy, aby zanurzyc sie w siarkowym roztworze.

Potem mkniemy dalej na wschod; stajemy w Korca, zeby wyjac pieniadze z bankomatu i udaje nam sie tam zjesc wspanialego burka, prosto z pieca. Odkrywamy przy tym, ze burek jest puchaty tylko przez kilka sekund po upieczeniu, a potem kapcanieje i staje sie zwyklym trojkatem ciasta francuskiego, nadzianym serem lub warzywami, ale za to pysznym!

Lunch jemy wysoko w gorach, gdzie temoperatura spada do 17 stopni, chmurzy sie i zaczyna padac deszcz. Po dordze probujemy znalezc muzeum w Kamenice, gdzie podobno mozna ogladac jedyny na swiecie szkielet matki z plodem. Wioska, gdzie to dziwo ma sie znajdowac, liczy jakies 7 tuzinow mieszkancow i trudno uwierzyc, ze tu w ogole moze sie znajdowac cos jedynego na swiecie. Faktycznie, gdy wjezdzamy do wioski, nic tam nie ma. Wycofujemy. Jedziemy w dol. Tam tez nic nie ma. I znow w gore. I znowu nic. Wyobrazamy sobie, ze jakis ladny mercedes musial zostac kupiony za amerykanskie pomocowe pieniadze, ktore mialy byc przeznaczone na budowe muzeum i odkopywanie ilyryjskich grobow w okolicy. W koncu poddajemy sie, gdy orientujemy sie, ze kadzy w wiosce na haslo "muzuem" pokazuje w inna strone. Poddajemy sie i wyjezdzamy na glowna droge, gdzie za 300 metrow jest znak na muzuem. Rzekomo czynne do 16.00, ale o 15.00 juz nikogo nie ma i zakmniete na glucho.

Rozczarowani i w braku sensownych opcji noclegowych we wschodniej Albanii, jednoczesnie wabieni bliskoscia Macedonii, postanawiamy przekroczyc granice i spedzic noc w okolicach miasta Ohrid. Musimy w tym celu przejechac nad brzegiem jeziora Prespa, a potem przebic sie przez gory, na druga strone, do Ohrid. Znowu jest zimno - w ruch ida czapki, tenisowki i bluzy. Ale za to widoki sa jak w Nowej Zelandii, gdzie nigdy nie bylam, ale wyobrazam sobie, ze wlasnie tak tam jest: pelno jaskrawozielonych wzgorz, blekitnych jezior i przewalajacych sie nad tym troche ponurych chmur. Macedonia w pierwszych minutach zapiera nam dech.

Wszystko normalnieje jednak, gdy z 1500 m n.p.m. zjezdzamy do jeziora, ktore otaczaja wczasowe miasteczka. Mijamy pelne ludzi miejsce, ktore ma byc naszym campingiem, zeby wybrac jakies lokalne pieniadze - dinary. Dinary sa bardzo ladne, ale moze wlasnie z tego powodu i ceny sa sporo wyzsze niz w Albanii.

Na campingu troche czasu zajmuje nam znalezienie wolnego miejsca na namiot. Wszedzie kreca sie tlumy znudzonych dzieciakow, ktore licza na to, ze noc przyniesie rozrywke. Nad brzegiem pozuje do zdjec jakis miesniak w jajogniotach. Macedonia nie ma dostepu do morza, wiec nad Ohrid rodzice wpadaja na tydzien-dwa, a dzieciaki siedza cale lato - majac do dyzpozycji przyczepy campingowe z telewizorami, ekspresami do kawy i ogrodowymi krasnalami i niekonczace sie noce.

Mamy juz dosc siedzenia w samochodzie, wiec jemy na campingu smazony ser, pijemy piwko, robimy spacer. Spacer powoduje, ze zaczynamy miec zle przeczucia, co do tego, co bedzie dzialo sie noca. Gigantyczny camping - setki namiotow - ma dwie male oalety - moze 10 oczek wszystkiego razem. Moze nawet ktos tam sprzata, ale przy takiej ilosci ludzi nalezaloby sprzatac co pol godziny, a pewnie tu ostatna szychta idzie do domu o 18.00. Co zawsze wydawalo mi sie dziwne - tez na Helu - z tych brudnych kibli wychodza odpicowane dziewczeta, cale w cekinach i z wlosami zrobionymi na gofrownicy. Nastepnie znikaja w przyczepach, z ktorych na przemian leci disco, dr Alban i techno-folk. Zapowiada sie ciezka noc.


Additional photos below
Photos: 13, Displayed: 13


Advertisement



Tot: 0.058s; Tpl: 0.011s; cc: 11; qc: 35; dbt: 0.0295s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.1mb