Advertisement
Published: September 24th 2010
Edit Blog Post
W jajecznym rezorcie termalnym udalo nam się zjesc sniadanie. Chleb, maslo, lejąca dżemo-konfitura z niezidentyfikowanego owocu, przypominajacego zolte czeresnie i supermocna kawa. Wyjechalismy droga na Elbasan, po drodze dogadujac się w sprawie kupienia zmiotki, co wcale nie było proste.
Musielismy liczyc kilometry, zeby odpowiednio skrecic, bo w planach była droga zolto-biala, niby na Kruje, ale po górach - zamiast dookoła po jakiejś potencjalnie lepszej nawierzchni. Udalo nam się skrecic z glownej drogi na miejscowość Gur i Zi, i było to ostatni drogowskaz jaki mielismy widziec przez następne 5 godzin. Zaczelo się od asfaltu - jakieś 15 km, a potem były już tylko jego resztki. Wspinalismy się po zboczu gory, wsrod lasow bukowych, coraz za zakretem otwierala się nowa panorama na bezkresne zielone szczyty. Tylko czasami mijal nas jakiś czlowiek na osiolku, może jeden czy dwa samochody. Nasz azymut był na lewo, czyli na północny zacód, i to był jedyny spób odgadniecia, gdzie mamy jechac. Widzielismy jeziora, ale nie moglismy odnalezc ich na mapie. Zdarzaly się tez domy, ale choc eleganckie, ciezko było zgadnac, dlaczego ktos zdecydowal się budowac akurat na takim pustowiu. W koncu zjechalismy w mala dolinke, gdzie pan wylazl z pola kukurydzy i przekazal nam dobra wiadomosc, ze
jestesmy w Ure. To miala być biala droga, ale ciezko było ja odroznic od rzekomo lepszej zoltej, bo i tak pelna była gigantycznych kałuży przypominajacych male stawy, blota i kamieni. Po bokach otaczaly ja amarantowe polne kwiaty i jaskrawo zielony las. Tak dojechalismy do Shenjergj. Zaczelismy znow zjezdzac ku zielonej dolinie, co oznaczalo zmiane wysokosci z ok. 1100 metrow na jakieś 800; balam się troche, ze w takiej gluszy na dole mozemy zastac tylko plantacje marihuany, co by oznaczalo, ze musimy szybko brac nogi za pas - zadanie utrudnione biorac pod uwage, ze nasza srednia prednosc wynoslila dotad jakieś 15km/h. Na szczescie na dole uprawiali kukurydze i pomidory na moja salate greke.
Eleganckie domy kryte dachowka, plotki z galezi, zero jakichkolwiek znakow drogowych, samochód toczy się na biegu offroadowym. Wyjezdzamy zza kolejnej chatki, a tu wyasfaltowana droga, latarnie, bar - pelna cywilizacja w srodku gor. Postanawiamy z niej skorzystac, szczegolnie, ze od razu stajemy się atrakcja dla panow siedzacych w barze pod wierzba. Nie mam pojecia, jak oni zarabiaja na życie i czy ich siedzenie przy kawce i kartach wiaze się z bezrobociem, ale w naszym barze siedzi ich z 10, kolejnych 5 gra w billard w pomieszczeniu bez okien, po drugiej stronie ulicy siedzi jeszcze kilku. Zamawiamy piwo Tirana - podobno albanska policja nie dysponuje alkomatem a kwestia jezdzenia po spozyciu nie jest uregulowana prawnie, i bitterka San Pellegrino. Na blaszanym regale baru, wsrod chipsow i gumy do zucia stoi tez najoryginalniejsza na swiecie butelka Fernet Branca, co musi oznaczac, ze jestesmy w naprawdę bardzo cywilizowanym miejscu. Tyle tylko, ze okazuje się, ze piekny asfalt konczy się, jak tylko wyjezdzamy za rog. Zastanawia nas, po co ktos fatygowal się, zeby polozyc 50 m2 asfaltu, jak tam dojechaly maszyny i kto za to zaplacil... Bo choc jestesmy jakieś 40 km od stolicy kraju w sercu Europy, to ktos mial czelnosc naniesc na mape jako 'local road' zablocona przeprawe po kamieniach, ze sladami archaicznego asfaltu. Choc z drugiej strony, my wieziemy się landcruiserem, a mijaja nas spokojnie limuzyny mercedesy rocznik '85 i po dach zapakowane busy.
Caly czas do Tirany prowadzi kiepska droga, choc po bokach zaczynaja się eleganckie hotele. Jednak ten, który wybieramy na obiad jest chyba najgorszy i ląduje znow z grecka salatka. Bez oliwek. Maja za to bitter. Tirana wita nas paskudnymi blokami - z zabudowanymi balkonami - kazdy po swojemu, salonami gry, fryzjerami ('berber'), dużo iloscia betonu i upalem. Jest za to dealer mercedesa, cho mam wrazenie, ze to nie przez jego rece przechodzi gros importu mercedesow do Albanii. Są centra handlowe i dwupasmowa droga. Na szczescie, jedyne, co musimy zrobic, to przejechac na druga strone miasta i znalezc droge na Durres.
Pomiar mercedesow:
Podobne badania przeprowadzilismy na obwodnicy Wiednia - zobaczyliśmy 40 mercedesów w 10 minut, a w Albanii - 200!
Kruja i jej siostrzane miastoFruje-Kruja, gdzie wizytwowal w2007 roku GW Bush i dziś jest nawet kawiarnia noszaca jego imię, leza kilkanascie kilometrow od Tirany, ale nic nie maja z jej udawanej wielkomiejskosci. Do Kruji prowadzi waska droga wsrod oliwnych gajow, miasto lezy na zboczu, z jego czubka - gdzie znajduje się nasz hotel o wiele mowiacej nazwie Panorama - widac cala doline i Adriatyk -o ddalony o jakieś 50 km. Z balkonu widac tez zamek Skanderberga i poswiecone mu 7 pietrowe muzuem, które zaprojektowala corka Hoxhy oraz meczet.
Skanderberg jest najwiekszym albanskim bohaterem, choc jego nom de guerre mogloby wskazywac, ze pochodzi ze Skandynawii. Naprawde nazywal sie Gjergj Kastrioti Skënderbeu, co na polski tlumaczy sie jako malo medialne "Jerzy Kastriota" i urodzil sie w Kruji w 1405 roku. Jako ze wowczas Albania stanowila czesc Imperium Ottomanskiego, on sam wstąpił do tureckiej szkoły wojskowej i walczyl w imieniu Sultana. Za wojenne zasługi otrzymal tytul Iskander Bey Arnauti, a Iskander to po albansku Skënderbeu, a po polsku wszystko to znaczylo tyle, co Bej Aleksander, czyli ktos o zaslugach militarnych porownywalnych do Aleksandra Wielkiego.
Potem jednak odwrocil sie od Turkow i w 1443 rozpoczal albanskie powstanie. Zdobyl rodzinna Kruje, a nastepnie zaczal prowadzic z Turkami wojne partyzancka. W roku 1450 Turcy musieli skierowac przeciwko Kruji armie 150 000 wojownikow, przeciwko garnizonowi Skanderbega liczacemu wojownikow sto razy mniej. I nie odniesli sukcesu. Dopiero piec lat pozniej, podczas oblezenia Beratu, Sultan rozgromil Albanczykow, zabijajac polowe zolnierzy. Dwa lata pozniej jednak, 15000 ludzi Skanderberga zwyciezylo turecka armie liczaca 70.000, choc Imperium planowalo wtedy juz ostatecznie spacyfikowac Albanie.
Kruja oblegana byla ponownie i w koncu padla w 1478 roku, podczas czwartego ataku, ale bylo to juz po smierci Skanderberga, ktory zmarl na malarie dziesiec lat wczesniej. Ostatnim albanskim bastionem byla polozona na polnocy Szkodra, ktora padla w 1479 roku. Zainspirowany zyciem bohatera, opere o Skanderbergu napisal Vivaldi:
Pod zamkniem znajduje się cudowne muzeum etnograficzne, gdzie lokalny przewodnik opowiada po wlosku, do czego sluzyly poszczegolne narzedzia, zakladajac na siebie uprzeze i fechtujac bambusowym kijem z ukrytym nozem. Dom jest przepiekny - ma hammam i kuznie, specjalny pokoj do przyjmowania gosci z półpięterkiem dla kobiet, skad w ukryciu mogly nadzorowac, czy goscie maja pelne talerze. W niektorych pokojach zachowaly się nawet XVII wieczne freski. A najpiekniejsze jest to, ze razem wisza chrzescijanskie i muzulmanskie stroje, i przewodnik na kazdym kroku podkresla, ze w Albanii religia nigdy nie stanowila wsrod lokalnej ludnosci problemu. Wychodzac z muzeum kupilismy u lokalnej babci robiona na szydelku serwetke - naprawdę nic innego nie nadaje się tu na suwenir. Droga do zamku prowadzi przez stary bazar, ale tam oferuja -widziane juz wczesniej w Beracie - kubki z podobizna Hohxy, kilimy, porcelanowe popiersia Skanderberga i koniak, którego tez nikomu nie kupimy.
Na czas kolacji postanawiamy zawiesic tymczasowo konkurs na najsmaczniejsza grecka salate w Albanii, idziemy o restauracji, gdzie DJ gra live albanski regeton, a na bramie wisi plakietka, ze jakas blizej niezidentyikowana wloska organizacja turystyczna ich aprobuje. Wokół lolalne chlopaki siedza przy stolikach popijajac fante i bawiac się komorkami, a swiatla Tirany poblyskuja w oddali.
A teraz dobiegaja nas dzwieki
albanskiego wesela, na które zjechli się goscie z Kosova, przemieszane z nawolywaniem muezzina. A na weselu muzulmanskie babcie w bialych chustach popijaja piwko, a panna mloda przebrana za beze poblyskuje golym ramionkiem.
Advertisement
Tot: 0.098s; Tpl: 0.012s; cc: 13; qc: 33; dbt: 0.0456s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 2;
; mem: 1.1mb