Advertisement
Published: November 6th 2013
Edit Blog Post
Myślę, że moment, w którym wyjeżdżając na wakacje przestawiamy się z codziennego trybu praca/dom na wrażenia/nowi ludzie/przygoda u każdego z nas następuje w innym momencie. Jednemu wystarczy obejrzeć drzwi wejściowe mieszkania od zewnątrz i przekręcić w nich klucz, drugi musi poczuć dynamikę ugięcia łóżka hotelowego pod ciężarem własnego ciała. Nam potrzeba było około 1,5 h pierwszego przelotu z Gdańska do Frankfurtu. Na lotnisku w Gdańsku siedzieliśmy nieco napięci zadając sobie pytanie: ''Co my tu robimy i czy to prawda, że po roku znów lecimy do Azji?''. Może dlatego, gdy oczekiwaliśmy na samolot po odprawie i wywoływano nieszczęsną panią, której pomylił się czas check-in z boardingiem to można było zaobserwować następującą scenkę:
Głośnik: ''Barbara..''
Basia: hop na siedzeniu i oczy wytrzeszczone
G:''... Garcia''
Basia: siup i oczy wracają do oczodołów.
i tak przynajmniej 5 razy. Biedna. Biedna też pani Barbara Garcia, która przy bramce pojawiła się 5 minut po czasie...
Ale jak napisałem, po wylądowaniu we Frankfurcie napięcie minęło. Na niedługo. Okazało się, że jednak mały stres nas czeka, ponieważ Lufthansa wyliczyła nam czas na przemieszczenie się z jednego terminalu do drugiego na styk! A dodam, że odprawiliśmy się przez internet i całą drogę pokonaliśmy marszobiegiem. Gdy dotarliśmy do bramki, okazało się, że mamy 2 minuty do
Okolice Chinatown
są architektonicznym połączeniem stylu kolonialnego i nowoczesności. jej otwarcia. Nie zazdroszczę matkom z dziećmi, czy osobom na wózkach, które znalazłyby się w podobnej sytuacji...
Gdy zajęliśmy nasze miejsca w Airbusie, okazało się, że dzięki radzie nieocenionych Wiewiórek , którzy doradzili nam jak rezerwować miejsca w samolocie aby w cenie 2 mieć 3, całkiem komfortowo spędzimy podróż mając dużo miejsca na rozłożenie się do snu. No może z tym komfortem przesadziłem. W beczce miodu zawsze musi być łyżka dziegciu, mucha albo pająk. Zaraz po starcie bliżej niezidentyfikowana osoba w pobliżu naszego siedzenia postanowiła zzuć buty i wypuścić w okolicę chmurę trującego odoru. Gdyby smrody miały kolor ten z pewnością byłby żółty. Lub zielony. Fale zatrutego powietrza omywały nas niczym ciepłe fale oceanu omywają przybrzeżne rafy. Na chwilę odpuszczały, by zaraz powrócić z niezmienną, natrętną częstotliwością. O jak żałowałem, że nie zabrałem z pracy maseczek chirurgicznych. Nagle, po 5 godzinach smród ustał. ...Do teraz zastanawiam się czy źródło trujących gazów się wyczerpało, czy też nasze receptory węchowe zostały doszczętnie wypalone...
Po tym żenującym incydencie lot przebiegał już bez zakłóceń i następne 7 godzin można było swobodnie wciągać powietrze całymi płucami bez obawy o to, że skończymy z poparzonymi tchawicami. Nawet około 6 godzin pospaliśmy.
Skarpety w samolocie chyba się
po prostu wyśmierdziały bo po wyjściu z samolotu zaczęły do nas docierać nowe, choć jakby znane zapachy Azji i Singapuru.
Singapur jest dokładnie taki jak go zapamiętaliśmy. Piękny, zadbany, przyciągający, choć nieco zatłoczony i głośny jak na tak duże miasto przystało. Zupełnie inne zapachy, zupełnie inni ludzie i zupełnie inna kuchnia. No i trochę, troszkę brudny. Przed chwilą schodząc do recepcji minąłem się na schodach z 3 cm karaluchem. Nie powiedział : ''Good morning!''.... 😊.
Do jutra śpimy w Chinatown, a potem uciekamy na Changi Airport na samolot do Bangkoku.
Śpimy. Będziemy się starali choć jak na razie marnie to wychodzi bo według naszego czasu jest 15.00 a w barze na parterze jakaś domorosła śpiewaczka wybrała utwór Adelle na karaoke... Jak tu nie kochać Azji 😊.
Stay in touch!
Basia i Wojtek
Advertisement
Tot: 0.073s; Tpl: 0.01s; cc: 8; qc: 24; dbt: 0.0419s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1mb
hw
non-member comment
skarpetkowe-sery..
.. a moze to sery z Francyji lub.. uoscypki z Zakopca ktos przemycał a nie zadne tam skarpetki... myslisz zbyt prosto... Sery zostały zjedzone no i zapach ustał:) Czekamy na dalsze wiesci moga też byc smrodkowe ...