Advertisement
Published: January 5th 2008
Edit Blog Post
At the beach
Zeby nie bylo ze nie plywalam w oceanie.. We are currently in Sydney...
But this is a story about our trip via Great Ocean Road.
We flew to Melbourne and spent there two days, discovering garden city. My friend from Poland who lives in Sydney joined us on the second day. We stayed in the backpackers place which we called Hilton. We had great laugh as it was a total opposite to it.
Then in the evening Ilona's friend (priest from Adelaide)joined us to do Great Ocean Road.
It is a incredable breathtaking path from Torquay to Warrnabool. It is one of the world's most spectacular coastal drives.
It was very difficult to find a place to sleep on the way as it is very busy time of the year. Finally at around one o'clock in the morning after joining a local pub party to reliese our stress (not really for us,as experienced travellersknows how to go with the flow) we found a beautiful cottage with one vacant room in the area of 100 miles...So we didn't have to sleep in the police car park as it was our last option...(plan C) ;-)))
In the morning we continued our journey for another 7 hours up to Adelaide. The view
from Warrnabool to Adelaide was very different. It was total desert, with not many towns...one long straight road to heaven..
In Adelaide we experienced hospitality from polish priests working with emigrants.
We were very hungry after our trip so we helped ourselves to the fridge full of polish goodies (now we felt that Christams is here). In the middle of our party one of the priest came to invite us to help ourselves and feel at home but it was already done and (not really) dusted. We had so much fun... and no guilt as food was made by local polish parishioners..
Jestesmy obecnie w Sydney...
Ale to jest opowiesc o naszej drodze nazywanej Great Ocean Road.
Przylecialysmy z singapuru do Melbourne. Spedzilysmy tam dwa dni poznajac to piekne miasto nazywane miastem ogrodow. Na drugi dzien dolaczyla do nas moja kolezanka z Polski, ktora obecnie mieszka w Sydney i jej znajomy, ktory jest ksiedzem i mieszka w Adelaide. Zatrzymalysmy sie w miejscu dla turystow o ograniczonym budzecie jako ze nie bylo innych opcji w tym przed noworocznym czasie w Melbourne.
Nazwalysmy to miejsce hotelem Hilton, ale mialysmy ubaw poniewaz byl on totalnym przeciwienstwem. Spalysmy w pokoju 6-osobowym, na
Great Oceat Road
Beautiful travellers pietrowych, metalowych pryczach z trzema Koreankami, ktore chrapaly..
Mialysmy ambitny plan wyruszyc o swicie, ale zanim wstalysmy i wyszykowalysmy sie, bardzo szybko zrobilo sie poludnie i zaczelismy trase w wielkich miejskich korkach.
Great Ocean Road ma spektakularne widoki wzluz lini brzegowej z Torquay do Warrnabool. Nie da sie opisac slowami jak piekna jest to trasa i jest ona zaliczana do jednej z najpiekniejszych na swiecie.
Dotarlismy do Dwunastu Apostolow (to najbardziej znana skalna formacja w Victorii) tuz przed zachodem slonca. Bylo bardzo trudno znalezc wolne miejsca na nocleg w tym rejonie.
Okolo 1 w nocy wyladowalismy w malym miasteczku w lokalnym pubie by sie wyluzowac jako ze nasi wspolni travelersi byli lekko zestresowani rakiem noclegu. Potanczylismy z lokalnym wiesniakami australijskimi i okazalo sie ze ten pub posiada jeden wolny pokoj w domu goscinnym obok. Byl to przepiekny, przytulny dosc duzy pokoj na dwie osoby, ale manager pubu doniosl nam dodatkowe dwa lozka.
Z tego miesteczka wyruszylismy w 7-godzinna podroz do Adelaide, skad mialysmy wykupiony bilet do Sydney i gdzie mieszkal nasz znajomy Czarek aka ksiadz.
Droga byla zupelnie inna, pustynne widoki i dluga prosta droga...chyba do nieba...bo jak z ksiedzem?? ;-)) (ja i ksiadz...ci, ktorzy mnie znaja..)
Na wieczor dotarlismy
Great Oceat Road
Happy images...
Szczesliwe baby... do mijsca gdzie mieszka Czarek.
Jest to dom z kilkoma mieszkaniami gdzie rezyduja Chrystusowcy (bo tak siebie nazywaja) na emigracji. Jest to zgromadzenie ktore wspiera i pracuje z polakami na emigracji.
Zostalysmy przedstawione ksiedzu przelozonemu i gdy tylko ten wydzedl na wieczorne modly rozgoscilysmy sie w kuchni. W lodowce znalazlysmy zapasy kotletow mielonych, ogoreczkow kiszonych, papryczki, polskiego chlebka, szyneczki itp. Przypuszczalysmy ze wierni parafianie dbaja o naszych ksiezy wiec bez wiekszych skrupulow za biblijnym przyzwoleniem by nakarmic glodnego, zabralysmy sie do uczty.
Pod koniec tej symfonii smaku nadszedl Czarek i powiedzial bysmy sie czestowaly i czuly jak u siebie w domu. Ale to juz byla musztarda po obiedzie.
Usmialismy sie wszyscy niezle zakonczyly uczte polska bombonierka czekoladowa firmy Solidarnosc, ktora stala nieopodal...i tak byla juz nadjedzona..
Nasi ksieza w kuchni mieli atak mrowek polnych wiec pomyslalysmy ze z dwojga zlego jakby mrowki mialy zjesc te wszystkie dobroci, to lepiej zebysmy to zrobily...
Wieczor zakonczylismy wspolnym z Czarkiem seansem znanej polskiej komedii Killer!!! Ale byla Siara...
Advertisement
Tot: 0.135s; Tpl: 0.015s; cc: 12; qc: 60; dbt: 0.1009s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 2;
; mem: 1.1mb