Advertisement
Published: February 15th 2017
Edit Blog Post
Nasza przeprawa przez Laos dobiegla konca i postanowilismy przekroczyc granice z Wietnamem w Sop Hun (Laos) i Tay Trang (Vietnam). Plan byl taki, ze mielismy publicznym busem wuruszyc z Muang Kua do granicy tam sie zasteplowac i ruszyc w strone Sapa. Niestety kiedy dojechalismy do Muang Kua ( lodka z Muang Ngoi) okazalo sie, ze rano mozemy miec klopot bo akurat trwalo swietowanie chinskiego Nowego Roku w Wietnamie i ponoc busy moga nie jechac na wybranym przez nas odcinku. Wieczorem krecilismy sie po wiosce i na ulicy zaczepila nas dwojka innych podroznikow, ktorzy dopiero co sie poznali i uslyszeli od kilku innych zagranicznych wloczegow, ze ponoc jest jakas para (my), ktora tez bedzie uderzac do granicy nad ranem. No i tak nas zapytali czy to my... z naszej dwojki zrobila sie mala grupka 4 osob, ktore mialy uderzac do granicy.
Rano o 6.30 spotkalismy sie wszyscy na skrzyzowaniu glownych ulic, gdzie ponoc mial odjezdzac bus. Niestety nikt nie byl w stanie nam powiedziec czy owy bus w ogole bedzie jechal, pytalismy sie w informacji turystycznej, lokalnych ludzi, szefa w hoteliku gdzie sie zatrzymalismy - nikt nie wiedzial nic o busach. Kilka pomyslow przyszlo nam do glowy, postanowilismy zadzwonic do jakiegos
biura skad odprawiane sa busy - nic. Postanowilismy, ze bedziemy lapac stopa ale okazlo sie, ze nie jest to popularna metoda komunikacji w Laos i ludzie raczej uciekali od nas jak usilowalismy sie jakos porozumiec. Znalazlam na ulicy kawalek kartonu i napisalam duzymi literami - Vietnam, ale i to nie pomoglo. Po 3 godzinach sterczenia na skrzyzowaniu lokalni ludzie zaczeli nas zauwazac i zagail do nas gosciu, ktory byl dumnym posiadaczem mini busa i zaoferowal, ze nas zawiezie do Dien Bien Phu - naszej docelowej miejscowosci w Wietnamie, z ktorej dalej mielismy zlapac nocny bus do Sapa - calosc ok 4 godziny samochodem. Koles rzucil cene , z ktorej troche udalo nam sie stargowac, jednak pomimo tego cala impreza wydala nam sie dosc kosztowna. Po godzinie debatowania i kalkulowania kosztow zostania jeszcze jednego dnia w nieciekawej miejscowie i bez gwarancji, ze bus sie w koncu pojawi, postanowilismy skorzystac z opcji i znalezc sie tam gdzie chcemy :-)
Przeprawa poszla bardzo latwo, mielismy wize do Wietnamu juz zalatwiona wiec byla to tylko formalna przeprawa prze granice, pozniej jeszcze troche jazdy, czekanie caly dzien na wieczorny bus w Dien Bien Phu i hej jedziemy do Sapa. Bus nocy okazal sie calkiem
niezly, szerokie lozka, koce. Niestety jednak te szerokie lozka okazaly sie dwu osobowe, wiec wspolczulismy solo podrozujacym ;-) Do Sapa dojechalismy ok 2 rano i po chwili szukania znalezlismy nocleg na jedna noc. Rano w drodze na sniadanie na ulicy zaczepily nas dwie panie Mu i Mai, ubrane w cudny tradycyjny stroj. Mu i Mai zaoferowaly nam trekking po okolicznych wioskach oraz nocleg w ich domu. Z rozmow z innymi podroznikami wiedzielismy juz, ze jest to cos co chcielibysmy zrobic wiec sie zgodzilismy i wyruszylismy z Mai na wedrowke. Mai miala 28 lat i miala 4 dzieci, z ktorych najmlodszy - 10 miesieczny Non towarzyszyl nam caly czas i podziwial widoki wiszac na plecach swojej mamy. Wedrowka zaczela sie od dosc stromej trasy pod gore, mijalismy cudne pola ryzowe, plantacje herbaty, strome stoki okolicznych gor, i w koncu ukazalo nam sie miasto Sapa pokryte pierzynka z chmur. Spokoj, cisza, brak motorynek i zgielku turystow jak w centrum Sapa. Mijalismy kilka malych wioseczek, stada zwierzakow - koz, swin, krow, kurczakow. Mai pokazywala nam dumnie okolice dzielnie noszac swojega malca, jej usmiech nie znikal z jej twarzy. Mai opowiedziala nam rozne historyjki o swoim zyciu, o plemieniu Hmong, czas sie dla nas
zatrzymal, nastal spokoj i z kazdym krokiem towarzyszyla nam chwila zamyslenia.
Pod koniec dnia, w drodze do domu Mai, spotkalismy kilka kobiet z Mai rodziny, ktore szly do domu jednej z nich i zaprosily nas do siebie na posilek i slynna ,Happy water'. Mai sie zapytala czy chcemy isc, powiedzielismy, ze jesli ona chce to pewnie ze mozemy isc. Mai powiedziala, ze w takim razie wpadniemy na chwile. Po 10 minutach doszlismy do domu, zbudowanego z drewna, dach ze strzechy, polozonego w malutkiej dolinie. Weszlismy do srodka, w domu skromnie, bez podlogi, meble zbudowane z drewnianych dech, po lewej stronie ognisko nad ktorym podwieszony byl kociolek oraz ustawione wielkie garnki, w ktorych gotowal sie ryz. Nad ogniskiem, wedzily sie kawalki miesa podwieszone pod sufitem. Za ogniskiem miescilo sie pomieszcznie kuchenne, gdzie kilku mezczyzn przygotowywalo kaczki na obiad, z ktorych kazda czesc miala byc wykorzystana. Przygotowane kaczki, zostaly wrzucone do wrzacej wody w kociolku, wystawaly dzioby - postanowilam nie patrzec. Podczas przygotowan, kiedy dorosli szykowali uczte, dzieciaki, a naliczylam ich 16 (nie liczac bobasow wiszacych a plecach swoich mam) doskonale potrafily zajac sie zabawa, nie wymagaly uwagi rodzicow, nie marudzily i kreatywnie potrafily znalezc sobie zabawe bez zwyklych zabawek. Siedzac
w domku i przygladajac sie jak plynie zycie, zauwazylismy, ze jedna z dziewczynek - moze 5-6 latek, wykradala zar z domowego ogniska, nad ktorym kaczki ciagle sie gotowaly. Dziewczynka wygrzebywala zar z ogniska lopata i szybciutko leciala z tym na zewnatrz. Oboje sie tym zainteresowalismy i postanowilismy poszpiegowac i dowiedziec sie co jest grane. Ku naszemu zdziwieniu, zauwazylismy, ze dzieciaki wymyslily zabawe w dom i jakies 10 metrow od domku unosily sie strozki dymu. Dzieciaki rozpalily sobie ogniska, w pewnym momencie naliczylach ich 5! Dzieciaki, wiedzialy jak rozpalic ogien, jak go utrzymac i jak go ugasic.
Po zabawach w dom, dzieciaki zostaly przywolane na posilek, ktory skladal sie glownie z ryzu a na deser - trzcina cukrowa. Dzieciaki znowu bardzo samodzielne dzielimy sie petami trzciny, tnac je samodzielnie meczetami. Stol dla doroslych byl przygotowany osobno, mezczyzni zasiadali po jednej stronie stolu a kobiety razem w drugiej strony. Na stoj wjechala pokrojona kaczka, na jednym talerzu mieso na drugim dzioby z podrobami. Byly tez flaki z ziolami, krew, swierze ziola, swierze chili w sosie sojowych, ryz no i oczywiscie ,Happy Water'. Wszyscy wydali sie byc bardzo podekscytowani ,Happy Water' ( bimber z ryzu) wiec uczta sie zaczela. Nie sprobowalam niestety
wszystkich przysmakow ale zjadlam kawalek kaczki ( bez dzioba) miche ryzu, chili i ziola no i ,Happy water' smakowala bardzo. Po kolacji podziekowalismy naszym gospodarzom i wyruszylismy w strone domu Mai. Jak dotarlismy na miejsce okazalo sie, ze czeka nas tu kolejna kolacja, tym razem kurczak, tofu, ziola, cos a la rosol no i oczywiscie wiecej ,Happy Water'. Poznalismy reszte rodziny Mai. Dom Mai byl zbudowany z fundamentow ceglanych i solidnego drewna, miescilo sie w domu kilka pomieszczen i schodki na poddasze, gdzie przygotowane bylo dla nas poslanie - materac, moskitiera i cieple koce. Mai nam wyjasnila, ze w jej plemieniu niektorzy wyznaja katolicyzm, inni buddyzm a inny szamanizm. Mai i jej najblizsza rodzina wyznaja katolicyzm i dom, w ktorym jej rodzina mieszka gosci msze raz w miesiacu. Faktycznie zauwazylismy rozne dewocjonalia jak i mikrofon i mala drewnia ,ambone'. Kiedy maz Mai zauwazyl, ze patrzymy na mikrofon zaoferowal, ze powinnysmy wszyscy cos zaspiewac Mu zaspiewala chyba przez siebie skomponowany utwor, w ktorym dziekowala nam za przybycie, polewajac kolejna kolejke ,Happy water'. Jako, ze wszyscy ciagle swietowali jeszcze chinski nowy rok, Clint zaspiewal Happy Birthday a ja zaspiewalam polskie 100 lat i zyczylam im wszystkiego dobrego i podziekowalam za goscine.
Nad ranem ok 5, uslyszelismy, ze chyba czas wstawac, dzieciaki sie pobudzily, koguty daly o sobie znac, glosy kobiet i dzwieki z kuchni. Po sniadaniu, pobawilismy sie troche z dzieciakami, Mu wpadla ze swoim zagranicznym gosciem z Kanady na herbatke. Pozegnalismy sie z Mai i jej rodzinka i wyruszylismy w droge powrotna do Sapa z Mu.
Wedrowka bylo wspaniala, bylismy bardzo zdziwieni jaki dystans pod gore musielismy przejsc wczoraj bo przez jakies dwie godziny szlismy w dol. Znowu, piekne widoki, festyn noworoczny na okolicznym polu, chata szamana i szamanski taniec i swiecenie ku pomyslnosci, okoliczny wodospad. Nasza wedrowka zalonczyla sie, gdzie zostalismy odebrani przez taxi na motorynkach i zawiezieni do Sapa. Od razu uderzylismy do miejsca skad odjezdzaly busy i wykupilismy busa do Hanoi tego samego dnia. Wskoczylismy do hoteliku gdzie zatrzymalismy sie nocy poprzdniej, wzielismy prysznic i zabralismy bagaze. Kolejny przystanek stolica - Hanoi.
Advertisement
Tot: 0.124s; Tpl: 0.013s; cc: 13; qc: 29; dbt: 0.0844s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb