Advertisement
Published: August 6th 2007
Edit Blog Post
Yangshuo - jeszcze 20 lat temu spokojna wioska, w ktorej niewiele sie dzialo... Wtedy wlasnie docierali tutaj jedynie wytrawni wloczykijowie z calego swiata, a dlaczego? No coz krajobraz dookola przypomina scene bo bitwnie dwoch smokow. Gigantyczne zeby porozrzucane po okolicy, tworzac niezapomniana scenerie. Takie nazwy jak Ksiezycowe Wzgorze, czy Zolwia gora dzialaja na wyobraznie. Jednak dzisiejsze Yangshuo w niczym nieprzypomina Chinskiej wsi. Przede wszystkim, to nadal miejsce odwiedzanem glownie przez bialych turystow, ktorych jest tutaj tak wielu, ze czasami zapominam, ze jestem w Azji. Mnostwo klubow i barow z zachodnia muzyka i jedzeniem sprawia, ze to miejsce stracilo cos ze swojego dawnego uroku, ale tez daje mnostwo pozytywnej energii, bo wielu ludzi mowi tutaj po angielsku, co umozliwia blizsze poznanie. No wlasnie angielski... Kto by pomyslal, ze zostane nauczycielem angielskiego podczas mojej podrozy po Azji. A tak wlasnie sie stalo, dzieki organizacji Hospitality Club zrzeszajacej podroznikow z calego Swiata. Jeszcze bedac w Polsce wyslalem maila, to Johnsona ( wszyscy Chinczycy mowiacy po ang maja swoje angielskie imie... takie ulatwienie dla obcokrajowcow ) z pytaniem o zakwaterowanie. W odpowiedzi dostalem magiczne YES i numer telefonu. Telefonicznie juz w Chinach umowilismy sie z Johnsonem, ze odbierze nas z dworca autobusowego w Yangshuo. Okazalo
sie, ze to wcale nie takie proste, ale po 1h wzajemnych poszukiwan udalo nam sie spotkac i razem ruszylismy w strone szkoly, ktorej wlascicielem jest Johnsom. Jak pewnie sie domyslacie jest to szkola jezyka angielskiego dla Chinczykow. Tam nam wytlumaczyl reguly na jakich ma sie opierac nasza wymiana. Otrzymujac od Johnsona, wlasny pokoj w mieszkaniu ( TV, DVD, lazienka, kuchnia, lodowka ), darmowe posilki, darmowe piwo i inne napoje w nieograniczonej ilosci w zamian musimy poswiecic okolo 1,5 h dziennie na rozmowy po angielsku z jego studentam w tzw. English Corner. Polegalo to na tym, ze razem z Marcinem siadalismy do oddzielnych stolikow, do ktorych dosiadali sie studenci ( 20 -30 lat ) i po prostu rozmawialismy na rozne tematy ( moim zdaniem ten obowiazek byl kolejna korzyscia dla Nas, bo dzieki temu dowiedzielismy sie naprawde sporo o Chinach ) i czasem wcale nie takie latwe. Byly rozmowy o glosnych protestach studentwo na Placu Tianmen, kiedy wielu z nich zostalo brutalnie zamordowanych ( W Chinach rozmawianie na ten temat jest oficjalnie zakazane, a wladze nie przyznaja sie do tego ), o rewolucji kulturalnej Mao Ze Donga, zajeciu Tybetu przez Chiny itp. Nie brakowalo, tez opowiesci z Polski czy innych zakatkow
Europy. Zamiast 1,5 h na takich rozmowach spedzalismy cale wieczory. Poznalismy wielu wspanialych ludzi, z ktorymi mamy nadzieje utrzymac kontakt, po powrocie do kraju. No, ale nie nauka angielskiego byla naszym celem w tym miejscu. Jak juz wspominalem, okolice tutaj slyna z nieziemskich krajobrazow. Wiec nie moglo sie obyc bez wycieczki po okolicy. Zerwalismy sie jednego dnia wczesnie rano, poszukalismy czegos do zjedzenia i wypozyczylismy rower - tak jeden rower - tandem :D . Byl najtanszy, a przy tym stanowil dla Nas nielada atrakcje. W ten oto sposob, pomknelismy 12 km na poludnie Yangshuo w kierunku Ksiezycowego Wzgorza. Po drodze, mijalismy wielu rolnikow zbierajacych ryz na polach, robiaych orke przy pomocy bawolow, czy po prostu odpoczywajacyh schowanych w cieniu pod ogromnym drzewem. Zapomnialem jeszcze dodac, ze temperatury w Yanshuo siegaja czasami ponad 35, a przy wilgotnosci jaka tutaj panuje to wszystko sprawia, ze czlowiek, nawet 3 sekundy po wytarciu sie recznikiem nie jest suchy... No, ale wroce do naszej wycieczki rowerowej. Po dojezdzie pod Ksiezycowe Wzgorze, przed naszymi oczami wyrosl Luk Ksiezycowy ( wlasciwie Kseizycowe Wzgorze wzielo swoja nazwe od tego Ksiezycowego Luku ). Mozolna wspinaczke pod gore, utrudnial zar lejacy sie wprost na nasze ciala z nieba. W czasie
30 minutowej wedrowki razem z Marcinem wypilismy 3 litry wody. Jednak warto bylo, widok z gory przerosl moje oczekiwania ( a nie byly one wcale male, bo Yangshuo, jest jednym z 2 punktow calej mojej wyprawy, na ktorym mi najbardziej zalezalo i po ktorym sie najwiecej spodziewalem ). W tym momencie poczulem sie jak w Paszcy Ogromnego Smoka, stojac na szczycie jednego z ogromnych zebow. Choc znajdowalismy sie na calkowicie odslonietym szczycie, a temperatura uniemozliwiala robienie czegokolwiek, to widok nas tak bardzo zahipnotyzowal, ze spedzilismy tam 45 minut. Nastepnie juz szybszym tempem zeszlismy na dol, gdzie zaczelismy przegladac nasz przewodnik, w poszukiwaniu jakiejs ciekawej jaskini ( jest ich mnostwo w tych okolicach ). Dlugo nie musielismy szukac, bo pewna kobieta, pomogla nam w wyborze - jaskinia Buddy, to jest to co musicie zobaczyc... Pomknelismy, wiec na naszym demonie predkosci pod kasy biletowe, kupilismy bilety, poczekalismy na przewodnika ( samotne zwiedzanie jaskini jest zabronione, ze wzgledu na niebezpieczenstwo zgubienia sie, oraz samo poruszanie w jaski nie nalezy do latwych zajec. Przy wejsciu, musielismy oddac, wszystko do depozytu ( kamere, aparat, plecaki, nawet buty... ), poniewaz w srodku, panuja warunki, ktore moglyby zniszczyc nasz sprzet. Pierwsza czesc, zwiedzania polegala na tzw wedrowce
po "suchej" czesci jaskini. Temperatura panujaca w srodku, przyniosla ulge, a momentami waskie przejscia, wymuszaly przytulanie sie do mokrych i zminych skal, jednak bylo to bardzo przyjemne. Ogromna ilosc stalaktytow, stalagmitow, oswietlonych na rozne kolory, ogromne pieczary pod ziemia, to wszystko wygladalo jak wykute reka czlowieka, ale powstalo przeciez w sposob zupelnie naturalny... Co jeszcze ciekawe, mielismy okazje, podziwiac pozostalosci po koralowcach ( miliony lat temu w tym miejscu bylo morze ). Jednak na tym wiedzanie jaskini sie nie konczylo, po tych wszystkich wizualnych atrakcjach, czekala nas jeszcze uciecha dla ciala... Zaczelo sie niewinnie, jaskinia powoli stawala, sie co raz bardziej pelan wody, momentami chodzilismy po kostki w wodzie, zeby jeszcze chwile pozniej miec jej juz po kolana. Po 15 minutach takie brodzenia w wodzie, dotarlismy do specyficznego zbiornika wodnego, a raczej blotnego... Tak, tak blotnego. No coz, sciagamy koszuli i bierzemy kapiel! Zabawa w blocie byla naprawde ciekawym przezyciem, otoz bloto, ktore ma wieksza gestosc niz sama woda, a to oznacza, ze plywanie w nim jest dziecinnie proste. W sumie ciezko nazwac to plywaniem, bardziej przypomina to slizganie sie! Kiedy stalem mialem blota po pas, kiedy sie kladlem, uczucie bylo podobne do lezenia na bardzo miekkim materacu! Okrylismy, kazdy
kawalek swojego ciala, tym specyfikiem i wygladalismy troche, jak prosiaki, podczas zabawy w swojej zagrodzie... Jednak nie od dzis wiadomo, ze bloto robi dobrze na skore. Ze zbiornika z blotem, zaprowadzono, nas do jeziorka tym razem z czysta wode ( wysztko mialo miejsce w jaskiniach i wszystko to jest naturalne, nie mam tam ingerencji czlowieka ), gdzie zmylismy z siebie kolor czekoladowy... Po tych przyjemnosciach musielismy juz opuscic Jaskinie Buddy, przy wyjsciu targowalismy sie jeszcze o zdjecia, bo chcielismy tylko kopie na pen-drive, ale wymagalo to troche czasu i uzycia wielu technik negocjacyjnych. Powrot rowerem do domu, to byla juz czysta przyjemnosc. Moznaby powiedziec dzien jak kazdy inny dzien 😊
Advertisement
Tot: 0.123s; Tpl: 0.012s; cc: 17; qc: 57; dbt: 0.0658s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.2mb