Dzien 47


Advertisement
Cambodia's flag
Asia » Cambodia » South » Phnom Penh
November 15th 2007
Published: November 15th 2007
Edit Blog Post

Najpiekniejsza rzecza w Phnon Penh jest to, jak wszystko jest nieprzewidywalne i plany moga sie z minuty na minute zmienic.
Wczoraj plan byl, zeby zjesc kolacje w weganskiej restauracji i cudem mi sie udalo ludzi namowic na posilek bez miesa. Gael nie mogla isc z nami, bo rano poznala ambasadora Belgii, ktory akurat byl w trybunale i zostala zaproszona do Raffles Le Royal na koktajl z okazji Dnia Krola. Fajnie jest byc obywatelem krolestwa.

Forest i ja wybralysmy sie natomiast po pracy na poszukiwania materaca, zeby przygotowac pokoj goscinny. Wysiadlysmy z autobusu i na ulicy bylo najpiekniejsze zolte swiatlo, jakby ktos nalozyl na slonce zolty filtr. Wzielysmy autobus no. 4 (ktory poprzedniego dla mial pijanego kierowce i zostal przejety przez staff, a nastepnie ewakuowany), ktory wywiozl nas na tyly Central Market i wyrzucil na tylach jakiejs swiatyni. Znalazlysmy sie wiec na tej malej uliczce ze zloto zdobiona swiatynia po prawej, na tle zolto niebieskiego nieba i malutkimi czarnymi sklepikami po lewej, gdzie naprawiano motory i skad wydobywaly sie snopy iskier. Po tej wyprawie wrocilysmy do domu, zeby sie przebrac i gdy Gael zadzwonila, zebysmy jednak przyszly na Dzien Krola, wygladalysmy jak backpackerzy, bardziej niz miedzynarodowi prawnicy. Gael wspomniala jednak cos o „Free food and drink“, wiec stwierdzilysmy „Fuck it“, zlapalysmy tuktuka, ktory na haslo Raffles od razu zaspiewal dwa razy wyzsza cene i udalysmy sie swietowac jednosc Belgii.

Raffles lezy troche poza scislym Centrum, za ambasada amerykanska, ktora jest ogromna i wyglada bardzo amerykansko, z placem zabaw dla dzieci za wysokim murem, i kolo Wat Phnom, mialysmy za zadanie wejsc do hotelu pewnym krokiem i zapytac o Swieto Krola, zeby nas na pewno wpuscili,wiec nie mialam czasu sie przyjrze c niczemu oprocz silowni, ktora akurat byla kolo naszej sali bankietowej i miala zaparowane szyby, a w srodku jezdzilo na rowerkach paru podstarzalych chinczykow. Na naszym przyjeciu wszyscy byli koktajlowo eleganccy, a my wjechalysmy w klapkach, podartych jeansach…

Wlasnie zatrzymalismy sie na kolejnym przystanku i staff kambdzanski, ktory nic sobie nie robi z pospiechu, zatrzymywania autobusu na srodku ulicy, czy tego, ze moze niektorym sie spieszy i wlasnie przez okno kupuje sniadanie z malutkiego straganu na rogu. Wlasnie kupili 11 sniadan. Paranoja.

Tak wiec wjechalysmy na impreze, a tam darmowe drinki plus canelloni ze szpinakiem, ciasteczka krabowe, pieczona ryba, europejskie delicje z jednej z najlepszych restauracji w miescie. Jedzac ciagle ryz albo jakies na jego temat wariacje, czlowiek zaczyna fantazjowac o zachodnim jedzeniu, a to, co podano nam wczoraj w Raffles, a raczej, co same sobie podalysmy, bliskie bylo spelnienia tych fantazji. A to i tak tylko do czasu,kiedy nie zobaczylysmy stolu z deserami - mus owocowy, mus czekoladowy, a oprocz tego wozki z belgijskimi pralinkami - piramida z czekolady w ksztalcie korony, otoczona malymi czekoladowymi koronkami i czekoladowymi kubeczkami z musem z marakuji. Orgia.

Tym bardziej, ze wczesniej znow przezywalam frustracje na sadowej stolowce. W poniedzialek przynioslam wlasne jedzenie zamowione z hinduskiej knajpy, z nadzieja, ze sobie odgrzeje w mikrofalowce, ktora stpoi w kantynie. Poniewaz to onz jednak, to w dniu, kiedy chcialam z mikrofalowki skorzystac, to akurat nie dzialala. Curry jedzone wiec bylo na zimno. We wtorek przynioslam wlasnego puszkowanego tunczyka i byl przepyszny. Wczoraj natomiast musialam wrocic do opcji kluski, bo danie wegetarianskie mialo pewien problem. Otoz, podawali warzywka z tofu i czyms czarnym, co dla mnie zawsze uchodzilo za watrobke i trzymalam sie od tego z daleka; pani kucharka zapewniala nas jednak, ze to tofu. Z konfuzji wyprowadzil nas dopiero Son Arun, tlumaczac, ze to owszem jest tofu, ale moczone w swinskiej krwi - stad brunatny kolor. Podobno bardzo zdrowe, oczyszcza organizm (co do tego nie mam watpliwosci..), ale on sam woli krew z kobry - dobra na wzrok i jak znam zycie na rozne meskie dolegliwosci pewnie tez. Mowi, ze jeszcze 10 lat temu pijal kobre (koniecznie z whisky) jakies 3 razy w tygodniu, a teraz ma 60 lat u nie musi nosic okularow. Wspaniala sprawa.


Advertisement



Tot: 0.461s; Tpl: 0.009s; cc: 17; qc: 67; dbt: 0.1504s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.2mb