Rio & Pico da Neblina


Advertisement
Brazil's flag
South America » Brazil » Amazonas » Manaus
November 27th 2007
Published: December 2nd 2010
Edit Blog Post

Total Distance: 0 miles / 0 kmMouse: 0,0


Czas był opuszczać Peru i udać się w dalszą już powoli końcową część mojej podróży dookoła świata. Moim długo oczekiwanym przystankiem była Brazylia. Lecąc z Peru jeszcze zachaczyłem na jeden dzień Santiago de Chile gdzie miałem przesiadkę, i gdzie trochę pobujałem się po okolicy, lecz zanim się spostrzegłem czas był wracać na lotnisko i łapać moj samolot do Rio de Janeiro. Był 27 listopada dzień po moich urodzinach, które spędziłem na lotnisku w Limie. Sam widok z samolotu na panoramę Rio wprawia w osłupienie. Nie mogłem się doczekać kiedy sam poznam te miasto jego dzielnice. Samolot ląduje, szybka odprawa bagażowa, paszportowa, pieczątka jest, więc czas się zawinąć. Teraz tylko pytanie jak. Oczywiście przygotowany wcześniej, posatanowiłem łapać busik który jechał do centrum, lecz ja wysiadałem na przystnaku, drugim lotnisku krajowym znajdując ym się w Rio. Stamtąd już za 10 Reali złapałem taksówkę, którą pojechałem do Santa Teresy, dzielnicy na wzgórzach nieopodal, niedaleko Lapy. Bardzo spokojna, artystyczna, bochemiańska dzielnica, to było to czego szukałem na mój ostatni miesiąc podróży. W końcu zalokowałem się do mojego wymażonego hosteliku – Trip Hostel, prowadzony przez spoko brazylijczyka Fausta. Cały hostel miał tylko dwa pokoje dormitory, w każdym z nich po 8 łóżek, i dwa pokoje dwu osobowe. Bardzo mały hostelik rodzinny, i oprócz mnie i dwójki anglików przez pierwsze dwa dni nie było w nim innych turystów. Cena wporządku 30 Reali za dobę, śniadanie w cenie, przy 6 dobach, siódma gratis, i tak też ja postanowiłem tam zostać właśnie 7 nocek. Pracowała tam na recepcji jedna belgijka Marjolein, która usilnie próbowała wymyślić sposób na legalne pozostanie w Brazylii, znaleźć tutaj lepszą pracę i układać sobie życie poza Europą. Jak się później okazało z planów wyszły nici, i teraz żyje sobie szczęśliwie z powrotem w Belgii. Życie, pobyt w Rio płynął mi bardzo wolno i przyjemnie. Nie ma co opisywać co się działo dzień po dniu, lecz podczas tego pobytu także starałem się wykorzystać czas jak tylko najbardziej mogłem. Oczywiście już pierwszego ranka po śniadaniu tyłek było trzeba ruszyć z hostelu i zobaczyć na własne oczy jak te Rio wygląda. Transport. Bezproblemowo można bujać się po Rio miejskimi autobusami. Kierowcy czasem myślę, że mineli się z powołaniem, powinni startować w jakiś wyścigach, bądź może właśnie skonczyli z tym i mają takie pozostałości. Jeżdża ostro, szybko, i wiele razy serce podchodziło mi pod gardło, ale jak widać nadal żyje. Poźniej jak było już nas 3-4 ludzi zdecydowaliśmy się przemieszczać taksówkami w szczególności do takich miejsc jak pomnik Chrystusa Zbawiciela, czy inne miejsca ciężko dostępne przez lokalny transport. Plaże, słynna Copacabana, moim zdaniem przereklamowana, i czas jej sławy już minął, teraz nastąpił czas Ipanemy. To tam toczy się wiekszość życia turystów i lokalsów. Co możemy tam zobaczyć? Lokalsów nasuwających w piłkę plażową, siatko-nogę(tak zgadza się). I co najważniejsze kobiety grają z facetami jak równy z równym. I co oni potrafią z tą piłką zrobić! Na miejscu selekcjonera Polski wybrałbym się z Prezydentem tam na plażę i chodził i pytał się co drugiego chłopaczka czy przypadkiem nie chce przyjąć obywatelstwa Polskiego. Masakra! Ale dobra starczy tego zachwytu ich zdolnościami. Jak plaża to też oczywiście surferzy, tak nieopodal słynna plaża Apreador, z najlepszymi w okolicy falami, gdzie znajdziemy tłumy surferów albo tylko ich deski wylatujące z wody, jeśli któregoś pochłoneła fala Oczywiście broadwalk idący wzdłuż plaży okupują lokalni artyści mali sklepikarze, oraz ludzie na rolkach, rowerach, czy biegający. Plaża to miejsce sportu. Co warto pozatym w Rio zobaczyć? Coś tam jest do zobaczenia. Warto wybrać się pod wzgórze Głowa Cukru i bądź za jakieś(jak dobrze pamiętam) 35 reali wjechać kolejką na szczyt stamtąd podziwiać widoki na Rio, bądź ile sił w nogach z buta można wejść po zboczu wzgórza wydepatanym szlakiem do stacji pośredniej, przesiadkowej, kilkadziesiąt metrów poniżej górnej stacji, i stamtąd podziwiać widoki. Tak też ja zrobiłem, bo nie uśmiechało mi się płacić 35 reali za wjazd. Cała dzielnica Urca jest bardzo malownicza, spokojna, dobra na kilkugodzinny spacer, co też ja zrobiłem. Także tutaj na ścianach można bardzo często spotkać lokalsów ćwiczących wspinaczkę sportową. Niesamowity widok. Oczywiście będąc w Rio nie da się uciec od pomnika Chrystusa Zbawiciela, który praktycznie widoczny jest prawie z każdej części Rio. Można tam wjechać kolejką, można tam wjechać taxą, trochę poniżej szczytu, dalej przejść. Bądź dla największych hardcorowców można tam wejść z samego dołu z buta Ale widoki wynagradzają największy trud, bądź cenę jaką zapłaciliśmy , żeby tu się dostać. To po prostu trzeba zapłacić.Ale czy to miejsce ten posąg jest godny miana jednego z 7 nowożytnych cudów świata, moim zdaniem nie, ale to mi to oceniać Wartym uwagi jest także ogromny ogród botaniczny w Rio, dobry na spacer w leniwy dzień, kiedy nie chce nam się za daleko ruszać. Jak Rio , jak Brazylia to już wspomniana przeze mnie wcześniej piłka nożna. A jak piłka nożna to tylko Maracana, więc mnie zagorzałem kibicowi Brazylii(nie bez powodu w dawnych latach na boisku koledzy nazywali mnie brazylia:D) było dane zobaczyć ten ogrmny stadion, gdzie w dawnych latach wchodziło na niego prawie 200 tysięcy kibiców. Niewyobrażalne. Najlepiej się tam dostać metrem, metrem, które jest bardzo dobrze rozwinięte w Rio, przystanek o całkowicie zmylającej nas nazwie „Maracana” tak to tutaj wysiadamy😉. I co teraz? Dupa...dlaczego? Bo akurat jak byłem tam w czwartek, to w weekend wcześniej zakończyły się rozgrywki ligi brazylijskiej, które trwają od stycznia do końca listopada, i tyle było z mojego uczestniczenia w zabawie na Maracanie:/. No dobra starczy teraz tego zwiedzania Rio, bo Rio to nie tylko atrackje ale Rio kojarzy nam się z imprezami, z gangami, niebezpieczeństwem, sambą. Więc po kolei. Imprezy tak to mogłby temat na odzielny rozdział dotyczący Brazylii. Lecz co nieco opiszę tutaj. Lapa to tutaj głownie lokalsi się zapuszczają z okolicznych terenów. Muza bije prawie zza każdych drzwi. Ulicami chodzą ludziska z tacami jak kelnerzy sprzedający kielichy z tequillą, bądź innym alko, więc za alkoholem nie musisz się rozglądać on sam Cię znajdzie tam. Kluby pełne ludzi, ale i tak jeszcze więcej ludzi przed klubami. Dlaczego?Bo po co płacić za wjazd do klubu jak muzę słychać na zewnątrz, alko też sprzedają na zewnątrz i to po ludzkich cenach, więc impreza także jest na zewnątrz. Samba na okrągło. Ja z moimi przyrośnietymi do ciała biodrami, sambę traktowałem jak mission impossible, ale cóż było trzeba probować, czym więcej lokalnych trunków tym nóżki były giętsze.Ale i tak nie o to chodziło, chodzi o to żeby się bawić, żeby się śmiać, żeby zapomnieć o problemach, codziennej rutynie. Impreza jest tam nie tylko w piątki i soboty, impreza jest tam prawie każdego dnia. Lapa i główny plac Lapy przy Łukach po których śmiga sobie stara kolejka wyjeżdżająca spod katedry w downtown w kierunku wzgórz Santa Teresy. TO jest mus każdego odwiedzającego Rio. Wbić się na tram, ciekawostką jest jeśli wisi się na boku, nie siedzi/stoi w środku nie płaci się za przejazd. Tak też robi bardzo wielu lokalsów. Wbijają się , doczepiają się do rurek jadącego tramu i jadą sobie kiedy chcą wysiąść wyskakują nawet czasem podczas ciągle jadącego tramu. Samba jest tam wszędzie, w szczególności w okresie w grudniu kiedy ja tam byłem, szkoły przygotowują swoich uczniów na karnawał w lutym, ćwiczą każdego dnia. Idąc ulicami Lapy można podglądać przez witryny przeszklone co oni potrafią wyprawiać ze swoimi ciałami do rytmu muzyki. A poźniej wieczorem wyjazd na miasto i przelanie ćwiczeń ze studia, ze szkoły na praktykę na ulicy czy w klubie. Wielu twierdzi, że Rio i sama Brazylia jest niebezpiecznym miejscem. Wiele napadów, wiele kradzieży, nawet zabójstw. Lecz ja będąc tam nie doświadczyłem nawet w najmniejszym stopniu jakiegokolwiek zagrożenia, poczucia bycia zagrożonym ze strony lokalsów. Może tylko moje szczęście, ale moim zdaniem jest to kwestia też zachowania trzeźwego umysłu, i zachowania w wielu sytuacjach. Oczywiście jeśli będzie się ktoś szwędał po ciemnych odludnych uliczkach w środku nocy z lustrzanką na klacie i rozglądał się wyglądając na zagubionego, wiadomo że ma bardzo dużą szansę na dostanie w łeb, albo co w najlepszym przypadku, pożegnaniu się z kasą i oczywiście sprzętem foto. Bądź wybierając się na plażę z aparacikiem czy dużą ilością gotówki. Zachowując się jak „o boże gdzie ja jestem, ale się boję”, zaraz zostanie wyczajony przez dzieciaków lokalnych , bądź jakąś inną bandę i będzie finał jak wyżej opisany. Więc trochę więcej rozumu, trochę więcej pewności siebie, i nie prowokujmy sytuacji. Dobra starczy tych rad od dobrego wujka Marcina. Jak macie też troche wolnego czasu warto wybrać sie do parku Tajiuca(na pewno przekręciłem nazwę). Jest to bardzo popularne miejsce wypadów weekendowych ludności Rio, na spacer z dziećmi, czy taki „ala” amerykański wypad poza miasto. Jest to ogromny las, a nie którzy nawet powiedzą dżungla z bardzo dużą ilością szlaków do zgunbienia się, była to moja taka mała Amazonia w Rio, i już wiedziałem, że mi się podoba. Zawinąłem się tam najpierw metrem do dzielnicy, skąd odjeżdżał autobus w tamtym kierunku i po wielu serpentynach w końcu dobiłem do wejścia do Parku. Moim zdaniem wypad na cały dzień, a upał, wilgotność czasem nie dozniesienia. Zabrać należy ze sobą sporo wody, i środków na komary.
Brazylia to nie tylko Rio, także warto byłoby nadmienić coś więcej o tym. Jak już na początku wspomniałem chciałem tutaj trochę odpocząć nie tylko będąc wypruty po dotychczasowych podrózach ale przygotowując się do przeprawy w Amazonii. Dlatego też wybrałem się na wyspę Ilha Grande, znajdującą się na południe od Rio u wybrzeży Brazylii na Oceanie Atlantyckim. Wiązało się to z około 3 godzinną jazdą autobusem do portu, z którego wypływały publiczne łodzie kilka razy dziennie właśnie na tą wysepkę. Po około 1.5godz rejsu leżąc na rozkładanym fotelu przybiłem do portu na Ilha Grande. I wiedziałem że już mi się spodoba. Wcześniej w Lonely Planet obczaiłem miejsce za niewielką cenę gdzie chciałem się zadokować, więc od razu z portu odbiłem na lewo i doczłapałem się do mojego gościńca. Ale co się okazało, że jakimś sposobem jak dzwoniłem i rezerwowałem moja rezerwacja zginęła i nie mają pokoju. Na szczęście po prawie godzinie wykłucania się dorzucili mnie do pokoju 4 osobowego jakiś kamratów i tam już obstałem przez 3 kolejne dni mojego pobytu na tej wyspie. Jak życie wyglądało na wyspie. Pobudka rano, wypad na śniadanie, poczym wypad na hamak z książką i patrzenie na horyzont, bądź wsłuchiwanie się w rozbijające się fale o brzeg. Czasem jak się zachciało coś robić wybrałem się na trek w dźunglii, która znajdowała się w środku wyspy, żeby dotrzeć na drugą stronę wyspy na najsłynniejszą tamtejszą plażę. Były też momenty, że postanowiłem ruszyć dupsko i popływać trochę, w końcu wiele lat przepracowanych jako ratownik zobowiązuje do czegoś. Najpierw cel obrałem sobie opuszczoną zatoczkę plażę jakiś 1km na zachód. Stamtąd moim oczą ukazała się łódź podwodna. Jak się poźniej okazało chłopaki mieli przerwę, pół załogi wybiło na ląd na imprezę, po czym po jednym dniu następywała zmiana i drugie pół załogi wybijało na brzeg bawić się w najlepsze i zalać robaka. Pomyślałem eee popłynę sobie do nich(jakieś 1.5km w jedną stronę) nigdy nie byłem na łodzi podwodnej, przecież po takim dystansie, już teraz przepłynąwszy 1 km będę zmachany jak dzika świnia, więc na moją prośbę na pewno pozwolą mi chociaż usiąść na górze łodzi. Długo się nie zastanawiając jak pomyślał tak zrobił. Fale wkurzały na maksa ale perspektywa przybliżającej się łodzi dodawała sił. W końcu gdy dopłynąłem wyszedł ktoś na przywitanie, co najlepsze nawet mówił po angielsku, to już uznałem za 50% sukcesu Mowię zę chlopaczek z Polski wielki kibic Brazylii, wymieniam mu tam Romario, Ronaldo, Rivaldo itp że chciałem się przywitać tak sobie pływam w okolicy i czy mogłbym chwilkę odpocząć na łodzi. A tutaj ZONK. Zimnym spokojnym głosem jakby nawet z uśmiechem na twarzy krótka i rzeczowa odpowiedź ; NIE. A mi kopara w dół. Aha...To co teraz, zacząłem się pytać czy chociaż mogę się potrzymać drabinki na boku łodzi bo jak będę miał płynąć z powrotem bez odpoczynku te 1.5km to przecież ja zejdę na zawał po kilku machnięciach rękami. W końcu zlitował i pozwolił przytrzymać się drabinki przez 10min po czym kazał żebym odpłynął bo będą się zanurzać, po czym oczywiście jak odpłynełem gówno się zanurzyli, chcieli tylko mnie się pozbyć. I tak wyglądała moja przygoda z Armią Brazylijską i łodzią podwodną. A przedemną było jeszcze 1.5km do przepłynięcia. Co dodawało mi siły? Fakt, że nastąpił przypływ a ja zostawiłem na plaży swój ręcznik i plecak, a w nim swój paszport i aparat Nikona. Wiem , bardzo mądrze, a jeszcze kilka linijek wyżej coś udzielałem jakiś porad głupocie.LOL. Takiego sprężenia co ja wtedy miałem chyba nigdy nie zdarzyło mi się mieć na żadnym basenie, czy wodzie otwartej podczas pływania. Założe się, że wyrobiłem wtedy swoją życiówkę na 1.5km. Na szczęście jak dopłynąłem jeden ze znajomych przeniósł mój plecak wyżej gdzie go woda nie sięgała. Ufff....
Koniec obijania się i pluskania się w ciepłych wodach wybrzeża Brazylli... teraz przeyszedł czas na wyprawę dla mężczyzn do Amazonii, gdzie się trzeba brudzić, gdzie wilgotność powietrza wynosi 100%, a my czujemy jak swoim ciałem przecinamy powietrze jak nóż, a ono się do nas klei jak pajęczyna. Ostatnim moim punktem w Brazylii była rzadko odwiedzana przez turystów Amazonia. Leciałem tam liniami TAM Airlines, 3.5 godzinny lot i lądujemy w samy środku Amazońskiej dżungli w stolicy stanu Amazonia – Manaus. Lot był opóźniony 2 godziny i miał lądować o 1 w nocy, koniec końców wylądował o 3 w nocy. Na lotnisku już czekał na mnie Gero, właściciel biura, z którym to postanowiłem się wybrać zwiedzać lasy tropikalne Amazonii a także na najwyższy szczyt Brazyli Pico da Neblina. Wyjazd do dżungli miałem już o 8 rano tego samego dnia. Była godzina 3:30 jak dobiliśmy do hotelu zaraz obok jego biura, wziąłem jakąś najtańszą obskurną norę,a cena za nią była jak za płynne złoto. Kima o 4 rano do 7:30, szybkie śniadanko w hotelu, przepakowanie, co zostaje, co jedzie ze mną do dżungli i czas ruszać dupsko bo Amazonia czeka. Na początku do mojego wyjazdu dołączyła się parka francuzów, spoko zawsze weselej w większej grupie i będzie z kim pogadać. Lecz finalnie trzymali się głownie razem i zresztą jak to z francuzami, angielskiego używali bardzo niechętnie...ehh szkoda gadać. Najpierw wybraliśmy się do portu w Manaus na spróbowanie świeżej rybki. Jak na nieszczęście ja nienawidze ryb, i już na sam widok tych wszystkich dopeiro parę minut temu złowionych łuskowatych stworzeń robiło mi się niedobrze. Ja sobie zaserwowałem zimnego browarka i jakąś lokalną czekoladę, żeby czymś się zająć i nie patrzeć na ryby. Chwilka czekania czekaliśmy na naszego przewodnika i na łódź która miała nas zabrać na drugi brzeg Solminoes i Rio Negro. Bo tak to właśnie tutaj te dwie rzeki łączą się tworząc głowny nurt Amazonki. Ale co w tym ciekawego? Fakt taki że te dwie rzeki na odcunku kilkudziesięciu kilometrów płyną w tym samym korycie rzecznym lecz ich wody nie mieszają się. A dlaczego? Rio Negro ma odczyn bardziej kwaśny, zdecydownie mniejsze pH wody oraz jego nurt jest szybszy. Rio Negro ma kolor czarny. Solminoes ma odczyn bardziej zasadowy, wysokie pH, i wolny nurt, kolor coś w okolicach brązowego. I tak przez te kilkadziesiąt kilometrów te dwie rzeki płyną sobie w jednym korycie z bardzo widoczną linią w okolicach środka nurtu rodzielającą dwa kolory czarny Rio Negro i brązowy Solminoes. Bardzo ciekawe zjawisko. Dalej udając się w głąb dżungli najpierw przemieszczamy się jeepem dokąd nas droga zaprowadzi, przez bardzo małe wioski udając się na południowy zachód. Po czym docieramy do końca drogi szybki przeładunek całego prowiantu wody pitnej, i naszych tyłków na łodzie czekające na nas przy rzece i wyruszamy w 2 godzinna przeprawę łodziami do naszego zakątka, gdzie zakotwiczamy w drewnianych chatkach na tydzień, bawiąc się w poznawanie dżungli. Co tam robiliśmy przez tydzień? Oprócz walki z nieustającą chmarą komarów, po których ugryzieniach ślady jeszcze miałem miesiąc po powrocie do Polski, bawiliśmy się w obóz przetrwania. Przez to że była to pora sucha, poziom wody był niski, był możliwy trekking w dżungli, gdzie normalnie gdy poziom wody podczas ulew w porze deszczowej sięga około 6-10 metrów wyżej. I tak wuryszaliśmy w poszukiwaniu gospodarzy tejże dżungli, kto tu rządzi i kto tu mieszka. Na pierwszy rzut oka, wyróżniają się kajmany które leniwie leżą na brzegach rzeki, wypatrując swojego obiadu. My na lądzie mieliśmy okazję wynaleźć gniazda tarantul, ptaszników(największych pająków świata), wypatrzeć wysoko kilkanaście metrów nad nami śpiącego leniwca, który przesypia jakieś 20 godzin w dobie. Pogłaskać kapibarę, zwierzę które znajduje się pod koniec łancucha pokarmwego w tamtym rejonie, będąc częstym obiadem dla wcześniej wspomnianych kajmanów czy innych drapieżników. Czesto przeskakujące z gałęzi na gałąź małpy różnych gatunków. Węże, lecz nie anakondę, która nie żyje akurat w tej części dżungli, lecz jak często sie zdarza właśnie to co małe jest najbardziej groźne i jadowite, i tak samo się dowiedzieliśmy o tych wężach co je spotkaliśmy. Przcudowne kolorowe papugi Ary, co pamiętam tylko, że dostałem w potylicę od przewodnika żebym szybko kładł się na ziemię i leżał w ciszy bo tuż nad nami przeleciały dwa stada kolorowych ogromnych papug Ar. Cudowne delfiny śródlądowe bez charakterystycznej płetwy grzbietowej. Ciekawostką jest iż tam gdzie one się zapuszczają, przepływają można byc spokojnym, że nie ma polującego kajmana, więc można wskakiwać do wody. Tak też my zrobiliśmy. Także bezpiecznie jest pływać w okolicach domostw, które się znajdują na pływających tratwach , ze względu na podwyższający się poziom wody podczas róznych pór roku. Dlatego też gdy poziom wody przybiera domy nie zostają zatopione lecz podnoszą się wraz z poziomem wody. Oczywiście nie wolno zapomnieć o wszechobecnych w wodzie piraniach, i tutaj nie ma żartów albo legend nieprawdziwych, radzę nie wchodzić z krwawiącą raną do wody. Może się to bardzo źle skończyć jak taka watacha piranii rzuci się na człowieka. Mieliśmy tego przykład z głowa kajmana, którego lokalna ludność upolowała i zabiła, za to że pożarł im świnię. Gdy wsadzili jego odciętą głowę do wody po dziesięciu minutach jak wyjęli ją na sznurku, wyjęli tylko jej kości nie zostało nawet skrawka mięsa. Takie to dzieło pirani. Miałem też okazję wybrać się na polowanie na kajmany, lecz żeby tutaj nikogo nie urazić polowanie szkoleniowe i edukacyjne. Nocą z latarkami wybraliśmy się poza teren naszych domków. Wiosłując cicho, bez silnika, żeby ich nie wypłoszyć latarkami świeciliśmy po wodach przy brzegu, wypatrując dwóch czerwonych kropek. Gdy w końcu znaleźliśmy to właśnie po wielkości tych kropek(oczu) określało się jak duży ten kajman może być. Gdy zdecydowaliśmy, iż wielkość jest Ok czyli od pół metra na poczatku do 70cm później jak łapałem, ja kładłem się na dziobie łodki ciągle świecąc latarką mu po oczach żeby go oślepić, a z tyłu ktoś wiosłuje cicho żebyśmy powoli dopłyneli do niego. Będąc już na wyciągnięcie ręki z kajmanem, trzba określić jak głeboko on się znajduje. Jeśli znajduje się za głeboko ruch wody podczas wkładania naszej ręki do wody, ostrzeże go o niebezpieczeństwie i zdąrzy uciec, bądź co gorsze wystawić bądź człapnąć pyskiem, i może byc nieciekawie. Śmialiśmy się, iż łowca kajmanów to tak jak saper, myli się w życiu tylko raz. Szybki ruch ręką w wodę łapiemy go za szyję i wyciągamy na powierzchnię upewniając się że nasz ucisk jest bardzo stabilny i nam się gagatek nie wyślizgnie. Te które ja złapałem były oznakowane przez lokalną organizację badającą populację kajmanów. Ciekawostką jest iż po wyciągnieciu go z wody i trzymaniu burzchem do góry, gdy przez pewien okres czas będziemy go delikatnie głaskać po tym podbrzuszu, uśnie on nam na rękach. I tak też się stało z moim kajmanem. Jeszcze później udało mi się złapać dwóch innych , lecz nie kusząc dalej losu postanowiłem przestać i szczęśliwy takim nowym doświadczeniem wróciliśmy do obozu.
Dalej moja wyprawa w dżungli obrała kierunek już samemu z przewodnikiem na najwyższy szczyt Brazylii Pico da Neblina, który znajduje się bardzo głęboko w dżungli, na granicy brazylijsko wenezuelskiej, gdzie bardzo mało turystów dociera. Bardzo męcząca, wymagająca wyprawa, ale tam dopiero zaczeła się prawdziwa nieskażona Amazonia. Ale o tym innym razem



Additional photos below
Photos: 23, Displayed: 23


Advertisement



3rd December 2010

Amazing!
Picture 16 is supurb!! Amazing landscape!! www.coastalize.com

Tot: 0.25s; Tpl: 0.016s; cc: 13; qc: 47; dbt: 0.056s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.2mb