Advertisement
Published: September 20th 2010
Edit Blog Post
Dziś wybraliśmy się do Kurandy, małego miasteczka położonego nieopodal Cairns, przy czym chodziło nam nie tyle o odwiedzenie Kurandy, co o samą podróż. W jedną stronę jechaliśmy Skyrailem, kolejką linową rozciągającą się nad lasem na odcinku 7,5 km; w pewnym momencie zobaczyłam z góry szarą kupkę futra wśród eukaliptusów - ewidentnie mieszkały tam koale. 😊 Wysiedliśmy na pośrednich stacjach, żeby przejść się po lesie ze strażnikiem przyrody, który opowiadał nam o roślinach, oraz popodziwiać wodospad na rzece Barron, teraz (czyli pod koniec pory suchej) niemal zupełnie wyschnięty. Naszym środkiem lokomocji w podróży powrotnej był Kuranda Express, zabytkowy pociąg złożony z wagonów zbudowanych w latach 30. XX w.; podróż była wyjątkowo relaksująca i w dodatku czuliśmy się trochę jak w pociągu do Hogwartu. Od początku towarzyszyła nam Ania, pierwsza osoba z Polski, którą spotkaliśmy w Australii; wpadliśmy na siebie na dolnej stacji kolejki. Podzieliła się z nami swoimi wrażeniami z życia na australijskiej farmie (odwiedziła tu przyjaciółkę, która wyszła za mąż za tutejszego farmera) i generalnie potwierdziła nasze obserwacje dotyczące Australijczyków. Być może spotkamy się za parę dni w Sydney.
W samej Kurandzie odwiedziliśmy Butterfly Sanctuary, gdzie w wielkiej szklarni latają sobie tysiące australijskich motyli. Do dziś uważałam motyle za paskudne
robale, którym dla zmyłki doczepiono piękne skrzydła, ale dziś się przemogłam i nawet byłam w stanie uważnie przyjrzeć się, jak motyl rozwija swoją „trąbkę”, żeby napić się nektaru z poidełka, a następnie ją zwija. Z kolei Misiek cieszył się sporym powodzeniem wśród motyli, które co chwila na nim siadały. Nasz przewodnik Dieter (o rozczulająco niemieckim akcencie) opowiedział nam mnóstwo ciekawych rzeczy. Spore wrażenie zrobiło na nas laboratorium, gdzie hodowane są motyle. Na naszych oczach jeden zaczął wydobywać się z kokonu! Można też było nacisnąć guzik i usłyszeć nagranie dźwięku wydawanego przez 4000 gąsienic jedzących śniadanko. Same gąsienice - niektóre olbrzymie - na szczęście siedziały za szkłem, oddzielone od nas. 😉 Niestety nie zdążyliśmy już odwiedzić miejsca, które napędziłoby mi o wiele więcej strachu niż gąsienice - Australian Venom Museum, w którym hodowane są oprócz węży i skorpionów (czyli miłych stworzonek) tarantule i inne pająki…
Advertisement
Tot: 0.096s; Tpl: 0.011s; cc: 11; qc: 59; dbt: 0.06s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb
Ania
non-member comment
Bardzo milo wspominam ten dzien :)