Na czwartek panstwo mlodzi nie zaplanowali atrakcji, dając swoim skonanym gościom odrobinę wytchnienia. Pojawił się zatem plan wyjazdu do Bejrutu i zwiedzania z przerwami na drinka co dwie godziny, ale go nie podchwycilismy. Poszlismy za to na publiczny basen, zwany tu resortem albo beach clubem. Wejsc moze kazdy (kogo stać), a w środku czekają 4 baseny, trzy restauracje, dwa spa, plazowe lłóżka, leżanki i szezlongi. Efekt beach clubu jest taki, że czuję się, jak po nartach. Q i MałaEm już odpadli, choć jest dopiero 20.30. Jedno z nich podchrapuje. Dziś byl tez niestety ostatni dzień M. z nami. Gdy poszla rano do recepcji zamowic taksowke, pani powiedziala jej, ze nie wie, jak bedzie z dojazdem na lotnisko, z powodu 'situation', ale łamany angielski nie pozwolił jej juz wyjasnic, o co dokladnie chodzi. Zaczelismy więc nerwowo przegladac
... read more