Advertisement
Zdjec nadal nie bedzie. W kawiarni internetowej, zwanej tu coffeenet, choc kawy nie daja, maja cala garsc kabli, ale nie chca zebym sie sama podlaczyla do komputera, a jakos nie mam ochoty, zeby sobie moje zdjecia ogladali. Jestesmy w Esfahanie. Zwanym Half the World. Jest tu drugi co do wielkosci na swiecie plac - zaraz za Placenm Niebianskiego Spokoju w Pekinie. Wokol placu jest wielki bazar, dzis zamkniety, bo jest lokalna niedziela. Bazar perski, to cos wiecej niz 'bazar' u nas. Sa tu i meczety i szkoly koraniczne. Konstrukcja przykryta dachem, w alejkach zaparkowane samochody, czasami przemyka szybkim krokiem jakas zablakana dusza. Pewnie jutro, jak otworza sie wszystkie sklepy, miejsce bedzie nie do poznania. A przy samym bazarze jest nasz hotel, a raczej dom, bo hotel zrobiony jest znow w starej willi z pokojami wychodzacymi na dziedziniec z oczkliem wodnym. Nie do znalezienia dla kogos, kto nie zna miasta. Nasz kierowca na wjezdzie do miasta zdybal lokalnego, ktory szybko wskoczyl do samochodu i zaprowadzil nas na miejsce. Jak tylko sie dowiedzial, skad jestesmy, spytal, czy znamy Josepha Conrada, a potem powiedzial, ze jego miasto z pewnoscia ladniejsze jest niz Warszawa po prostu dlatego, ze jest najpiekniejkszym miastem swiata. Szybko odpytal nas,
co robimy i kto jest kim w wyciecze, a potem opowiedzial o sobie. Jest nauczycielem angielskiego, ale pracuje tez w sklepie na bazarze (nawet w dzien wolny), bo mu tesciowa kaze. To znaczy, kazala mu kupic dom, bo jej corka w posagu wniosla duzo mebli i jak zaczna wynajmowac i sie co rok przeprowadzac, to sie meble zniszcza, wiec on ma kupic dom, zeby wszystko dobrze raz na zawsze ustawic. Zmyslna tesciowa. Nasz przewodnik mial niebieskie oczy i jak sie zaczelismy przygladac, duzo ludzi ma tu ciemna oprawe oczu, ciemne wlosy i niebieskie albpo szare oczy, co wyglada niesamowicie.
Z reszta, musze jeszce napisac o Iranskiej goscinnosci i kurtuazji. Po drodze do Esfahan ogladalismy swiatynie ognia - miejsce kultu zaratustrian, podobno ogien w tej swiatyni nieustannie plonie od piatego wieku. Do swiatyni pojecghala z nami nasza lokalne gospodyni, ktora zerwala sie na 8 rano mimo, ze to jedyny dla nich dzien wolny. A potem pojechalismy ogladac Wieze Ciszy - okragle budowle na szczytach skal, gdzie zaratustrianie kladli swoich zmarlych. Ukladali ich na szczycie wiez, a ciala zjadaly sepy. Dzis, z uwagi na ograniczenie populacji sepow, ktore nie nadazalyby zjadac zmarlych, tego rodzaju pochowku zakazano. Ale wieze nadal robia wielkie wrazenie,
szczegolnie, gdy zapomnimy o huku samochodow dobiegajcym z szosy i wyobrazimy sobie, jak kiedys ciezko musialo byc sie do nich dostac - leza kawalek za miastem i jak lezacych na gorze ludzi rozszarpywaly sepy. Potem zatrzymalismy sie w dwoch malych miasteczkach, miedzy innymi jednym liczacym 27000 ludzi - Na'im. Na pierwszy rzut oka wygladalo na wymarle, na glownym placu przed meczetem byl maly cmentarzyk, nomen omen, meczennikow wojny iransko - irackiej. Na kazdym grobie bylo zdjecie - widac, ze branka objela bardzo mlodych chlopakow, ktorych autobusami wywozono na front i uzywano jako zywych rozbrajaczy min. Kolo meczetu pani , klasycznie juz, najpierw nam sie przygladala, a potem spytala, skads jestesmy i jak nam sie podoba Iran. Zaraz za placem elegancki pan w marynarce podal M. reke, nam sie poklonil trzymajac dlon na sercu i powiedzial Welcome, potem obejrzelismy zamknieta twierdze i gdy wychodzilismy zza rogu, przechodzacy pan dal M. dwa cukierki - dla niego i dla A., a gdy zobaczyl, ze jest nas czworka - dal dwa kolejne. Potem kolejny pan nam sie poklonil z usmiechem tylko dlatego, ze bylismy goscmi w jego miescie. A gdy kupowalismy arbuza, pan, ktory kupowal przed nami wskoczyl na ciezarowke i zaczal wybierac najdorodniejszy.
Selekcja polega na oklepywaniu arbuza i zastanawialimy sie, jak brzmi dzwiek idealnego arbuza. Doszlismy do wniosku, ze to taka reminiscencja klepania babek po pupie, na ktora tu Iranczycy nie moga sobie juz pozwolic, wiec klepia arbuzy. Efektem klepania okazal sie owoc twardy (jedrny), ale nie slodki. Na koniec, gdy spytalismy o cene, pan powiedzial 'don't mention', a dopiero gdy M. zaczal naciskac, kazal nam zaplacic jakies smieszne pieniadze. Wczoraj np. taksowkarz nie chcial napiwku. Ci ludzie sa nie z tej ziemi; podobno otwarcie gospodarki psuje troche te stare nawyki - elegancji, kurtuazji, szczegolnie w miejscach turystycznych, ale nadal robia wrazenie - szczegolnie w malych miejscowosciach.
Wieczorem trafilismy jeszcze na przeslodkiego dziadka sprzedajacego antyki - na wystawie jego sklepu wisialo zdjecie z mlodosci - z kolega zapasnikiem. Gdy spytalismy, ktory czlowiek na zdjeciu to on, pokazal na tego z wasami, jednoczesnie mowiac, ze jego przyjaciela rozstrzelali. Domyslamy, sie , ze zabila go rewolucja, bo ciezko sobie wyobrazic rewolucjoniste zarabiajacego na zycie sprzedaza pamiatek z czasow monarchii.
Idziemy na kolacje do ormianskiej restauracji,. Menu prawie identyczne, jak w knajpie iranskiej... rozne rodzaja kebaba...
Advertisement
Tot: 0.06s; Tpl: 0.011s; cc: 7; qc: 24; dbt: 0.0413s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1mb