Advertisement
Published: October 29th 2010
Edit Blog Post
Długo zbierałam się do przygotowania wpisu podsumowującego naszą podróż, kombinując w międzyczasie, jak by tu umieścić na blogu co najmniej kilkanaście filmików, którymi chcieliśmy się podzielić z naszymi szanownymi czytelnikami. Niestety, filmy z kręcone naszym aparatem ni z tego, ni z owego przestały być kompatybilne z witryną travelblog.org i nawet administratorom nie udało się rozwikłać tej zagadki. Próbowałam umieścić filmy na facebooku lub na picassie, ale z różnych względów nie udało się (facebook jest zbyt wolny, a na Picassie nie odkryłam takiej opcji). Cóż, będziemy musieli pokazać wszystkim te filmy osobiście. 😊
Czas więc na najtrudniejsze, czyli podsumowanie naszych wrażeń. Jeśli mam zrobić to krótko i zwięźle, wystarczy, że przytoczę scenkę, która rozegrała się w naszym mieszkaniu jakieś dwa tygodnie temu. Około 6:30 rano siedzieliśmy apatyczni i niewyspani w fotelach, pijąc kawę i słuchając porannych wiadomości; nasz Dziobak leżał równie apatycznie na oparciu Miśkowego fotela (to teraz jego główna dzienna norka). Pogłaskałam Dziobaka. Misiek pogłaskał Dziobaka. Popatrzyliśmy na siebie i westchnęliśmy, po czym Misiek stwierdził raczej niż zaproponował: „Pakujemy się i spadamy stąd!” (tak naprawdę nie powiedział „spadamy”, lecz regulamin travelblog.org nie pozwala na używanie wulgaryzmów w żadnym języku).
I tak się właśnie czujemy: Australia jest dla nas synonimem
raju na ziemi, a Warszawa - szarej rzeczywistości, do której trzeba było wrócić. Zazwyczaj przed końcem każdego urlopu wprawdzie szkoda nam jest wyjeżdżać z pięknego miejsca, w którym spędziliśmy miłe dni, ale też jesteśmy nastawieni psychicznie na wyjazd w określonym dniu i cieszymy się na powrót do własnych czterech ścian. Natomiast wyjeżdżając z Australii, byliśmy po prostu niepocieszeni. Na pewno wpływ na to miał fakt, że to tak piękny kraj, dokładnie odpowiadający naszym preferencjom: nie znosimy tłumów, o które w Australii trudno (z wyjątkiem metropolii), za to kochamy przyrodę, zwłaszcza zwierzaki, które są tam niezwykłe; uwielbiamy ludzi prawdziwie serdecznych, a nie sztucznie entuzjastycznych (jak niektórzy Amerykanie), oraz chętnie nawiązujących kontakty z obcymi, lecz nienarzucających się (jak choćby Egipcjanie); lubimy przestrzeganie prawa i porządku w codziennym życiu, lecz bez wojskowego drylu. Australia ma to wszystko i o wiele więcej, dlatego też poważnie zastanawiamy się nad przeprowadzką tam za jakiś czas, na jakiś czas.
Jednak poza tym, że Australia to Australia, na pewno spory wpływ na nasze uwielbienie dla Australii miał fakt, że to był nasz najdłuższy urlop od 2001 roku i pierwszy tak pełen wrażeń. Przyznaję, że przed wyjazdem miałam pewne obawy dotyczące tego, jak zniesiemy tę wolność i te
wrażenia po tylu latach kieratu - słyszałam o parach, które po latach bezkonfliktowej koegzystencji podczas dłuższego urlopu bez przerwy się kłóciły. Żadna z tych obaw nie spełniła się w najmniejszym stopniu. W ciągu miesiąca przeżyliśmy dwa „potworne” zgrzyty: raz przez pół godziny byłam wściekła, bo wykupiliśmy w hotelu trzy godziny Internetu, lecz akurat tego dnia strona travelblog.org nie działała; innym razem nawet się pokłóciliśmy, bo ja byłam bardzo głodna i chciałam szybko zjeść cokolwiek, a Misiek był potwornie głodny i dlatego nie chciał jeść czegokolwiek, lecz coś idealnego (przeszło nam po paru minutach). Poza tymi dwoma incydentami chodziliśmy od rana do wieczora uśmiechnięci od ucha do ucha i szczęśliwi, że jesteśmy dokładnie tam, gdzie jesteśmy. To też coś nowego i fascynującego - zazwyczaj, zamiast cieszyć się tu i teraz, wybiegamy myślami naprzód bądź wstecz, i to „tu i teraz” gdzieś nam umyka. Jeśli mielibyśmy doradzać komuś, kto zastanawia się, czy zainwestować duże pieniądze w podróż życia, bez wahania stwierdzamy: Australia była warta każdego centa (i grosza też).
Warto też było zdecydować się na pisanie tego bloga - wprawdzie ta decyzja kosztowała nas (no dobrze, głównie mnie) mnóstwo czasu i wysiłku organizacyjnego, jednak korzyści zdecydowanie przewyższają koszty. Przede wszystkim mogliśmy podzielić się naszymi wrażeniami na gorąco z rodziną i przyjaciółmi; zupełnie nie wyobrażamy sobie, jak mielibyśmy odpowiadać tylu osobom na pytanie „Jak było w Australii?” już po powrocie, gdybyśmy nie prowadzili bloga. Bardzo dziękujemy w tym miejscu wszystkim, którzy nas czytali i przesyłali nam maile i komentarze, zachęcając nas w ten sposób do kontynuacji. 😊 Po drugie, gdyby nie blog, najpóźniej po paru miesiącach wszystko by nam się pomieszało: miejsca, daty, nazwy, wydarzenia, zdjęcia… Swoją drogą, po powrocie kontynuuję pisanie dziennika, tym razem już nie na forum publicznym - zupełnie jak w liceum.
I to chyba koniec… na razie, bo zapewne za jakiś czas wrócimy na tę stronę, żeby opisać kolejną podróż. Do zobaczenia!
Advertisement
Tot: 0.134s; Tpl: 0.012s; cc: 6; qc: 51; dbt: 0.1026s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb
tajemniczy czytelnik
non-member comment
kazda rzeczywistosc bedzie chyba wrecz z definicji szara, wiec nie narzekaj(cie) bo i tak macie wszystko (siebie!) ;-) Z pozdrowieniami, T.C.