Dzień 7 i 8. Trochę wiedzy o Japonii.


Advertisement
Japan's flag
Asia » Japan » Tochigi » Nikko
September 13th 2019
Published: September 13th 2019
Edit Blog Post

Tusz. Tusz. Tusz.

Na razie w postaci ciasta.
Podczas każdego z naszych wyjazdów najcenniejsze są rozmowy z kimś, kto na stałe mieszka w odwiedzanym przez nas miejscu. Jak 3 dniowa wycieczka z przewodnikiem Bobbym w Indonezji, lub zamieszkanie w samym środku tętniącego lepkim życiem bloku w Chinach. W związku z tym, z niecierpliwością czekaliśmy na wczorajsze spotkanie z poznaną przy okazji pierwszej wizyty w Japonii Yui. Osoba bardzo wyjątkową jak na Japończyka bo niesamowicie otwarta i serdeczna w stosunku do nas, przybyszów spoza jej ojczyzny. Spędzony z nią dzień i rozmowy, niemalże filozoficzne, pozwoliły nam dużo lepiej poznać kraj i mieszkających w nim ludzi.

Rankiem byliśmy jeszcze w Koyasan. Teoretycznie czekalo nas jeszcze poranne nabożeństwo oraz śniadanie w odświętnych yukatach. Jako, że po tym odprawionym dnia poprzedniego poczuliśmy się nabożeni na całe dwa dni, postanowiliśmy nie wstawać na kolejne i zejść od razu na śniadanie. Nie mogę niestety powiedzieć, że zastąpiliśmy nabożanie regenerująca ciało drzemką. Koyasanscy mnisi mają dość skuteczne metody na shintoistycznych ateistów. 5 minut przed rozpoczęciem uroczystości walą w gong w środku świątyni. Częstotliwości uderzeń zwiększają się zlewając na końcu w jeden wielki huk. Konstruując setki lat temu (oni twierdza, że nawet 1000 ale kto to sprawdzi) budynek musieli sprytnie założyć, że poranny nastrój mieszkańców świątyni nie zawsze sprzyja wstawaniu na baczność. Gong umieszczony więc został w miejscu, które idealnie umożliwia rozchodzenie się dźwięku po budynku, wdzierając się niczym ostry wyrzut sumienia w wyciszone nocnymi cykadami wnętrze ucha środkowego turysty. Tnie poczucie pewności na drobne kawałki pozostawiając go w strzępach układających się w wielki wyrzut sumienia. Wyrzut tkwi gdzieś w środku jest jednak do zignorowania. "W końcu jesteśmy na wakacjach, trzeba wypocząć". Jednak po zejściu na śniadanie zostaliśmy ostatecznie dobici spojrzeniem mnicha proboszcza, który z pewnością zanotował nasz brak obecności godzinę wcześniej, a przechadzał sie, z pewnością nie przypadkowo, przed wejściem do naszego pokoju spożywczego... Będziemy potępieni w japońskim piekle...

Wiedzieliśmy, że w planie z Japan Transit Planner nie ma miejsca na kombinowanie i jesli chcemy zdążyć do Nara na zaplanowany o 12.30 obiad z Yui, musimy trzymać się ściśle wytycznych aplikacji. Udało się bez dodatkowych problemów. Z Koyasan jedzie się do Nara 2,5 h i mimo podróży pociągami podmiejskimi lub pseudoekspressami (zatrzymują się na każdej napotkanej stacji) było punktualnie i na czas.

7,5 h spędzonych w Nara minęło bardzo szybko. Poproszona o zaprowadzenie nas w miejsca poza utartymi szlakami Yui wzięła sobie prośbę głęboko do serca. Obie restauracje, posiadały dwie cechy, dzięki którym w życiu sami byśmy do nich nie weszli. 1. Były schowane w bocznych uliczkach bez angielskojęzycznych napisów 2. Menu było tylko w języku japońskim.

Poznaliśmy więc oba podstawowe rodzaje recznie robionego makaronu soba, sztukę jego jedzenia, podawania i mieszania z dodatkami.

Odbyliśmy lekcje ręcznego wyrobu tuszu w postaci stałej do japońskiej kaligrafii. Mistrz demonstrując nam procedury w swojej manufakturze wciąż demonstracyjnie wyjmował spod stołu butelkę zwyklego, ciekłego tuszu groźnie nią potrząsając i podkreślając, że to nie jest prawdziwy tusz (robił się przy tym czerwony, wzburzony ale zaraz się uspokojał ? ) ten wyrabiany ręcznie u niego składa się ze specjalnie pozyskiwanej sadzy, zbieranej podczas spalania konkretnego rodzaju drewna i po dodaniu tłuszczu, kamfory i wody i wygotowaniu w specjalnie zaadaptowanym przez mistrza automacie do gotowania ryzu staje się plastyczny niczym ciasto na pierogi. Suszy się te czarne pierogi potem 3 (!) miesiące i aby użyć delikatnie rozciera na specjalnej tarce dodając wody. Tak wysuszony tusz w postaci dowolnie uformowanej figurki można postawić w domu jako pięknie pachnącą kamforą ozdobę. Uwierzylibyście?

Co poza tym z ciekawostek jeśli chodzi o Japonię?

Nie wszyscy Japończycy są grzeczni i kulturalni (nie mogliśmy w to uwierzyć) a takie czarne owce zdarzają się i wśród młodszych (wiadomo, ta młodzież...) i starszych (japońskie mohery).

Z powodu specyficznego wychowania i braku możliwości dokładnego odczytu emocji Japończycy potrafią odczytywać je z detali zawartych w mimice twarzy. Jak dla mnie oczywiste lecz dość niesamowite. Idealnie tłumaczy to fakt różnic w postrzeganiu świata i wychowania przez ludzi mieszkających tutaj i spoza Japonii.

Japończycy używają w życiu codziennym aż trzech alfabetów i niektóre z bilboardów i napisów na miejscach użyteczności publicznej mają nazwy pisane z użyciem znaków i liter np. z dwóch spośród nich. To tak jakby nazwy naszych sklepów czy instytucji były pisane w połowie po polsku a w połowie po kaszubsku. Np. "króm spożywczy"za rogiem. Niesamowite.

Japońskie samochody mają dwa typy tablic rejestracyjnych. Białe i żółte. Białe dla samochodów o normalnych wymiarach, jak europejskie. Żółte dla krótkich i wąskich, których jest zdecydowanie więcej.

Japończycy nie łamią przepisów drogowych, nie krzyczą na siebie podczas jazdy i nie wyzywają na pojedynki pięściarskie na poboczu. Myślę, że dla większości polskich kierowców byłby to fakt nie do zaakceptowania. Nie dać w ryj temu co zajechał drogę albo przynajmniej mu tego nie pokazać? Nieeee do zrobienia.

Samochody w Japonii nie są drogie. Niewielkie kompaktowe auto to wydatek ok 35 000 zł za nową sztukę.

Mandaty też nie są wysokie bo mowa o kwotach porównywalnych do stosowanych u nas po odstawieniu płazińca i pudelka przed patrolem policji drogowej. Pewnie dlatego, że ogólnie mało się tu łamie prawo więc po co trzaskający bicz? Wystarczy pas od szlafroka.

Dziś. Dziś rano pożegnaliśmy Nara i przyjechaliśmy do Nikko. Nikko zaskoczyło nas niska temperaturą (pozytywnie ?) i zamkniętymi restauracjami o 17 (negatywnie). Podobne zasady panuja w restauracjach w Nara i, jak tłumaczyła nam Yui, spowodowane jest to odpływem turystów w godzinach popołudniowych do miast, w których spędzają noclegi (Kyoto i Tokyo).

Nikko słynie z yuba. Yuba to najprościej pisząc kożuch z mleka sojowego i, jak pokazują miejscowi kucharze, można z niego zrobić wszystko. Zjedlismy obiad z yuba w 12 postaciach. Yuba gotowana, yuba parzona, yuba z głębokiego i płytkiego tłuszczu, deser z yuba i zupa z yuba. Jutro idziemy na naleśniki z yuba i nuggetsy z yuba. Jestem pewien, że w Nikko samochody, jeśli jeszcze nie jeżdżą na paliwie z yuba, to już wkrótce zaczną.

Więc po kolacji w całości składającej się ze skóry z tofu w różnych postaciach, która jest miejscowym specjałem postanowiliśmy gdzie jutro będziemy się szwędac i idziemy spać. Po tak nudnym dniu sen na pewno będzie spokojny i głęboki.

Coś chyba stało się z serwerem travelbloga i nie wyświetlają się zdjęcia. Mam nadzieję, że awaria szybko zostanie usunięta ?.

Oyasumi!

Basia i Wojtek


Additional photos below
Photos: 12, Displayed: 12


Advertisement

Jakby ktoś nie mógł złapać przyczepności na zakręcie.Jakby ktoś nie mógł złapać przyczepności na zakręcie.
Jakby ktoś nie mógł złapać przyczepności na zakręcie.

To jest plan męskiej ubikacji i od razu wiadomo gdzie biec aby nie zrobić "2" do pisuaru.
Basia stoi grzecznie w kolejce.Basia stoi grzecznie w kolejce.
Basia stoi grzecznie w kolejce.

Inaczej nie da się wejść do wagonu z miejscami bez rezerwacji.


Tot: 0.076s; Tpl: 0.012s; cc: 10; qc: 31; dbt: 0.0461s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.1mb