Advertisement
Published: December 3rd 2014
Edit Blog Post
30.10.2014
jutro grudzień, a dziś 26 stopni Celsjusza!
Popłynęłam najwcześniejszym promem z Zhuhai do Hong Kongu. 70 minut i zupełnie inni ludzie- tam rewolucja parasolowa a tu pytam się taksówkarza dlaczego nie można już będzie jeździć w Zhuhai na skuterach. „Bo tak samorząd postanowił.” Mniejsza o to czy to dobra decyzja, mnie ciekawi czy w Hong Kongu na takie pytanie odpowiedzieliby „bo jest to niebezpieczne,” „bo samorząd uważa że jest to niebezpieczne” czy „bo tak samorząd postanowił.” Brak nawyku patrzenia krytycznego. Zabity przez marynowanie się w cenzurowanych mediach.
Prom udekorowany girlandami sztucznych kwiatów. Mijamy wyspy i wysepki z wiaduktami wbijającymi się w kędziory zarośli, las czerwonych dźwigów i setki kontenerów MAERSK jak klocki lego.
Cumuję na Kowloonie
Morze po stronie Hong Kongu ma inny kolor. Lepszy. Wygląda na to że można tu pływać bez ryzyka nabycia tysiąca pasożytów i ameb. A jeśli chodzi o temperaturę, to dzisiaj w sumie dobry dzień do pływania, w końcu nadchodzą święta prawda.
K11
Pierwsza galeria handlowa na świecie, która jest galerią. Pomiędzy sklepami stoją rzeźby i instalacje zmieniane co 3 miesiące. Omijając nacierającego na mnie robota z animowaną twarzą poszłam najpierw poturlać się na fotelu w kształcie chińskiego
bąka, następnie pod drzewo z pomalowanymi na czerwono wytworami ludzi z sąsiedztwa, ciekawy pomysł odzwierciedlający co im tutaj w głowie siedzi. Obok choinka zrobiona ze starych części drewnianych mebli – zamiast mordować rosnące kilka lat drzewko po to żeby ci pachniało przez parę tygodni, zrób rezurekcję jego przodków. Wchodzi to gładko w moje wierzenia nt. drzew jako najbardziej moralnych istot na tej planecie.
Na górze seria wytworów o wspólnym motywie upcycling – dominuje parasol : )
Z parasola lampy, z parasola krzesła, z parasola poduchy. Ale, nie pachną gazem łzawiącym.
W galerii same sklepy są tez niezwykle, sprzedają bluzy dresowe z wszytymi lancetowatymi motywami na szydełku, torebki z trawy i naszyjniki z filcową sową, bardzo ciekawie to wygląda, mają poczucie humoru i wyczucie kolorystyczne, ale najwięcej czasu spędziłam okupując księgarnię dziecięcą z świetnym wyborem książek wkońcu po angielsku, czego nie mogłam znaleźć po mojej stronie zatoki. Wszystko chciałam zabrać. Dla Bruna. Dla Bruna, Michał! Boardbooks z Magrittem i ‘Art Treasure Hunt’ gdzie maluszek ma za zadanie znaleźć w scenie zimowej Bruegel’a dziecko na łyżwach, ptaka itp., i każda strona ma obraz i jakies zadanie, genialne. Mnóstwo świetnych książek ilustrowanych, Muminki, Lemony Snicket, sprytne pomysły które zgapię na
własne wyroby.
Później już miałam tylko czas pojechać na bazar na Mongkoku pooglądać sobie kicz. Lubię kicz. Lubię torebki w kształcie psów i złote łańcuchy. Metro jak wszędzie w Chinach bardzo dobrze oznaczone i uberfunkcjonalne. Kartę można tez używac w parkomatach i supermarketach, i w KFC w Makao i w Shenzhen. Może jak skończą most też i u nas?
Z powrotem prawie się spóźnilam na przedstawienie biegnąc pod bambusowymi rusztowaniami (Chińczycy generalnie nawet wieżowce budują na bambusowych rusztowaniach..) i próbując się przecisnąć między hordami ludzi. Co ciekawe nikt tu nie mówi mi ‘hello’. Jak to, przecież jestem biała. Hej!! Mam nos! Ludzie, ‘hello’! Nie widzicie??! Zupełnie inaczej niż u nas w Chinach kontynentalnych, ludzie tu nie maja kultury w ogóle, nie patrzą na obcokrajowca z fascynacją, nie robią mi ukradkiem zdjęć i nie szepcą w zauroczeniu jaka jestem piękna stojąc w kolejce w sklepie.
Anyways, ignorując te rażące faux pas i braki w należytej wobec mojej rasy czołobitności, zdążyłam na przedstawienie, ‘Choreographers’ Showcase’ w Centrum Kultury, tuż nad zatoką. Był swoją drogą akurat dzień opery kantońskiej, wiec ciężko wymalowani panowie na koturnach z flagami na plecach inkantowali te pozaziemskie pieśni w dziewięciu tonach punktując to grzmotem w
talerze.
Balet był fajny. Żadnych gości z jądrami na wierzchu, wiec można się było skupić. Nie wiem dlaczego, ale wyraźnie widoczne przez rajtuzy genitalia w klasycznym balecie mnie rozpraszają. Skakali do hiphopu albo wystukiwali sami rytm, leciały bańki mydlane i zapach męskich perfum nawiewał w niektórych kawałkach, było razem 8 różnych. Układy młodych ludzi z tej trupy, nieklasyczne. Najbardziej podobał mi się duet japońsko-chiń ski z czarnymi maskami całkowicie zakrywającymi twarze, z których rozkładał się wachlarz do nowoczesnej muzyki „poważnej”. Było to wszystko totalnie dziwne, bardzo wymagające fizycznie, i bardzo razem grało. Jestem zaintrygowana i sobie muszę teraz wszystko to posprawdzać.
Z Yan popłynęłyśmy otwartym promem na wyspę HK i chodziłyśmy trochę po ulicy Hollywood na której jest dużo galerii, ale wszystko było zamknięte. O 6 już zamknięte, jak w Szczuczynie. Chudy dwupoziomowy tramwaj. Wąskie uliczki pnące się w górę i w dół przez las bardzo wysokich wieżowców. W niedziele tłumy kobiet z Filipin pracujących tu jako pomoc domowa siedzą wzdłuż ulic i na skwerkach Central grając w Bingo i jedząc ciasto. Bardzo dziwny to widok. Naprawdę jest ich masa, ponoć przynoszą te pudła ze sobą i siedzą na tekturze robiąc małe zagrody, rozkładają się wygodnie nad miską
ryżu (z grillowanymi kurzymi jelitami? : )(jak to na Filipinach?) i plotkują z rodaczkami.
Poszłyśmy zobaczyć parasolowych rewolucjonistów. Yan mówi, że już jest ich coraz mniej. Większość to studenci i licealiści którzy tu przychodzą po lekcjach, mają namioty do spania i namioty-biblioteki w których odrabiają zadanie domowe. Bardzo czasochłonne - bycie rewolucjonistą, mówi że jak sama okupowała ulice to przynosiła torbę kartkówek do sprawdzenia. Okresowo są ataki anty-okupantów których usługi są ponoć kupowane. W Chinach kontynentalnych protest ten jest jak wszystko cenzurowany, jest jedna wersja wydarzeń i Wielki Brat mówi nam ze to raniący policjantów huligani podczas gdy tu jedni siedzą i sklejają papierowe parasolki, inni się denerwują ze nie mogą przejechać taksówka, i każdy ma swoją gazetę.
Na koniec poszłyśmy na dim sum. Knedliczek z żółtkiem, knedliczek z krewetką i tłustą wieprzowiną, i ciastko rzepowe a do tego sos ostrygowy i zawiesiście czarna herbata puerh.. dobrze że był wypalający język sos chilli.
Advertisement
Tot: 0.069s; Tpl: 0.011s; cc: 7; qc: 44; dbt: 0.0394s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb