georgian_journey_6


Advertisement
Georgia's flag
Asia » Georgia » Western Georgia » Borjomi
October 28th 2010
Published: January 9th 2011
Edit Blog Post

Budzimy się z widokiem na Kutaisi. Na śniadanie, jak zwykle, jajka sadzone, ale tym razem już trochę zimne. Za to dobrze spieczone. Wyglądają, jak jajeczne hamburgery. Na dworze piękne słońce, a przed nami dzień zwiedzania, a później znów paskudna droga, tym razem przez Borjomi do Bakuriani. No i w naszym rotacyjnym układzie siedzącym, dziś ja ląduję na zesłaniu, to jest w trzecim rzędzie siedzeń, skąd nic nie widać. Mam za to kontrolę nad zapasami słodyczy.

W pierwszej kolejności jedziemy do katedry Bagrati. Do środka nie da się wejść, bo niby zabytek pozostaje 'under reconstruction', ale w rzeczywistosci jest to bardziej konstrukcja niz rekonstrukcja. O tę sprawę toczy się bój prezydenta Sakaszwili z Unesco, bo chłopaki z rządu postanowili odbudować monument od zera, lekceważąc wszelkie względy zabytkowe, a katedra jest jednym z trzech gruzińskich zabytków na liście światowego dziedzictwa i w związku z tym podlega zasadom organizacji, która uważa, że zabytek, to musi być ruina. Pisał o tym the Economist:



Stamtąd znów rozciąga się panorama miasta, przedzielonego rzeką, nad którym idzie kolejka linowa - mam wrażenie, że Sowieci bardzo lubili takie kolejki, bo to już kolejne miejsce w podobne cudo wyposażone. Z tej odległości nie widać obsmarkania domów,
które w pełnej krasie ukaże się nam dopiero na dole.

Następnie jedziemy do przeurokliwego Gelati, gdzie intronizował się Sakaszwili. Również tu składają przysięgę nowi żołnierze niepodległej Gruzji. Nasz kierowca który ma 39 lat opowiada, że skonczył służbę wojskową w 1991 roku - był ostatnim Gruzinem w radzieckiej armii. Pofarciło mu się, bo przez 2 lata służby nie miał karabinu w dłoni, a na przysięgę dali mu drewniany. Z armii w końcu musiał uciec, bo Gruzja już zdążyła ogłosić niepodległość, a jego ciągle nie chcieli puścić do domu.



Potem jeszcze klasztor na skale Matsometa, usytuowany jak Neuschwanstein i możemy rzucić się w wir metropolii - Kutaisi. Ciężko tu o jakąś restaurację, ale ku naszemu zdziwieniu jest sklep Benettona... Część miasta została już odremontowana, a część nadal się wali. Jest czwartek, a wszędzie mnóstwo ludzi. Kobiety wyelegantowane na gigantycznych obcasach, modne są białe kozaczki, po rynku bez sensu snują się grupy młodzieży. Najciekawszym miejscem w mieście jest warzywny market, gdzie uśmiechają się do nas bakłażany, jabłka, kwaszone pomidory i skromni sprzedawcy. Kupujemy przyprawy i herbatę. Słysząc, jak rozmawiamy, sprzedawcy pytają, czy jesteśmy z Ukrainy, czy z Polski. Na hasło "Polska" uśmiechają się podwójnie. Rzadkie to i miłe.



Po drodze z Kutaisi zatrzymujemy się na obiad w pstrągowej restauracji, kupujemy drewniane wyrobki, co to w tej okolicy muszą być popularne, bo stoiska rozstawione są co 100 metrów. Dzień kończymy w Bakuriani - Villa Palace Hotel, gdzie jesteśmy sami, o czym najlepiej świadczy nienaruszona gruba powłoka rzęsy przykrywającej podziemny basen. Co więcej, jesteśmy chyba jedynymi turystami w całym miasteczku, które kiedyś było centrum przygotowań olimpijskich narciarzy Związku Radzieckiego. Jako jedyni goście dostajemy wystawną kolację, a potem udajemy się na wine tour po sklepach city, ale okazuje się, że głównie sprzedają wyskokowe alkohole. Chodzimy więc po zabłoconych ulicach od sklepu do sklepu, podziwiając ich zaopatrzenie - od plastikowych rowerków, po wędzoną rybę i szampana.



***

Był Tamada w Telavi
Co miał dość miał Saperavi.
Ale łyk Teroldego
Wstrząsnął tak jego ego,

Że rzekł: tego żaden Gruzin nie strawi!



Additional photos below
Photos: 9, Displayed: 9


Advertisement



Tot: 0.123s; Tpl: 0.012s; cc: 13; qc: 29; dbt: 0.0597s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.1mb