Advertisement
Published: January 15th 2011
Edit Blog Post
Ostatniego dnia w Gruzji znów towarzyszyła nam piękna pogoda, co pozwoliło wyschnąć butom i dało szansę, by cieszyć się jeszcze miastem. Rano udaliśmy się na targ staroci, który na pierwszy rzut oka rozczarowal bardzo mikrym rozmiarem, a poza tym większość handlujących już pakowała swoje stragany. Dopiero w ostatniej chwili M. zauważyła, że za górką rozciąga się targowe królestwo, gdzie wsiąkliśmy na następne dwie godziny.
Tam porcelanowy towarzysz Stalin siedział pod amerykańską flagą, pięcioramienne czerwone gwiazdy z aluminium spoufalały się ze srebrnymi łyżkami, chińskie figurki potrącały carskie kryształy, razem stały pieprzniczki i solniczki, noże i widelce, talerze i miski. Do tego zestawy do szachów i domina, niemieckie pornosy, klejnoty prababci, futrzane czapki, wybrakowane kolejki elektryczne, winylowe płyty i radiomagnetofony. Innymi słowy: mydło i powidło, groch z kapustą, czym chata bogata. Każdy sprzedaje to, co akurat ma, znalazł, odziedziczył. Przedmioty wielkiej piękności i przedmioty wielce tandetne. Kupuję 6 cudnych talerzyków do ciasta (kryształowych?), 3 spodki do konfitur i jedną łyżkę do sosu. Więcej nie dałam rady spakować i udźwignąć, choć bardzo bym chciała.
Reszta dnia upłynęła nam na włóczeniu się po mieście, zaglądaniu w zepsiałe zaułki i marznięciu. Zaszło słońce i nie padało, więc siłą rzeczy musiało zrobić się zimno. Przeszliśmy
na drugą, tj. tę mniej centralną stronę miasta, gdzie znajduje się nowa złota katedra św. Trójcy - tam też w pełni rozkręcona była ślubna maszynka. Z katedry rozciąga się widok na miasto, a z miasta na katedrę, ale pomiędzy nimi rozpościerają się gnijące domy, oberwane balkony, ślepe okna a pomiędzy nimi rozwieszone na sznurze przyszarzałe ścierki i dziurawe skarpety.
Następny dzień - poniedziałek, to już wyjazd, ale jednocześnie urodziny M. Świętowaliśmy wśród lokalnego hajlajfu: panowie przy wódeczce, jesiotry na stołach, gra kapela. Są goście z różnych części radzieckiego imperium - wszyscy bracia, więc repertuar urozmaicony, żeby każdemu hołd należny oddać.
Na lotnisko wiezie nas ten sam kierowca, co poprzedniego dnia do restauracji. Z porozumiewawczym uśmiechem pyta, czy sobie 'pospacerowaliśmy'. Z samolotu podziwiamy dwugłowy Elbrus.
***
Na koniec pan Barańczak i jego 'Grografioły' oraz gruzińska wokalistka Nino Katamadze, która w grudniu była w Polsce:
Kiedy słyszę słowo "Gruzja",
Okiem duszy widzę gruz ja.
Jeży mi się wąs i pejs aż,
Gdy przedstawiam sobie pejzaż,
Który, jakże kaukaski,
Z definicji nie jest płaski.
Kaukaz, skał kaskada, składa
Się z gór, z których wciąż coś spada.
To nam gwizdnie lawin z gór wizg,
To znów rumor urwań urwisk.
Gdy z urwiska głaz odpryska,
Skutkiem - skalne rumowiska.
Stawiać zaś na teren stromy
Domy - efekt znów wiadomy:
Z gustem się gruzińskim gryzie
Coś w rodzaju wieży w Pizie.
Trwać nie mogąc w tym przechyle,
Dom przewraca się, i tyle.
W sumie widok jest fatalny:
Gruz ceglany plus gruz skalny.
Gruzin, gór porywcze dziecię,
Łamie trojnóg geodecie,
Przy okazji zaś i goleń,
Wznosząc okrzyk od pokoleń
Powtarzany w dumnej Gruzji:
"I co teraz - pies ten gruz zji?!..."
-Takich przeżyć każdy Gruzin
W życiu ma co najmniej tuzin.
Advertisement
Tot: 0.431s; Tpl: 0.011s; cc: 16; qc: 69; dbt: 0.1329s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.2mb