COMING SOON HOUSE ADVERTISING ads_leader
Kiedy bylem jeszcze w Dandongu, zdarzylo mi sie odwiedzic bar KTV w towarzystwie, no powiedzmy- w znajomym towarzystwie. Wszystko w zwyklym stylu - ultrafiolet, masa alkoholu i przekasek, potwornie falszywe zawodzenia dolatujace zza zakmnietych drzwi, panienki oczekujace na klientow. Kiedy przyszla pora na to, zebym i ja zafalszowal, wybralem piosenke Beatlesow – i wielce mnie ubawil tytul zapowiadajacy na ekranie:
YESTERDAY ------------- Popularized by The Beatles.
To ci dopiero pol-prawdy w chinskim stylu!
A teraz dla odmiany cos z naszego podworka, o "prawach autorskich" i kontroli internetu wlasnie. Ponad 10 lat temu udalo mi sie zdigitalizowac maly fragment rodzinnego filmu. Odpalilem stary ruski projektor, rzucilem obraz na sciane, chwile wczesniej podskoczylem do magnetofonu i puscilem Strawberry Fields Forever, Jim w skupieniu nagrywal swoja mala cyfrowka, ja zas lapalem tasme i kierowalem ja na wolne miejsce na podlodze. W ten sposob udalo nam sie zmontowac sympatyczne 20 sekund - film z mojej pierwszej komunii, ze skrzypiacym podkladem warczacego projektora i fragmentem piosenki Beatlesow, przeniesionym w jakosci 16kbps. Zdaje sie ze w 2008 roku wrzucilem go na youtube, mial chyba ze 100 obejrzen przez kilka lat.
Dzis natomiast otrzymalem email nastepujacej tresci:
"Dear Andrzej Radlo,
Your
video "
maj1985", may have content that is owned or licensed by EMI. As a result, the video’s audio has been muted.
Visit your
Copyright Notice page for more details on the policy applied to your video.
Sincerely,
- The YouTube Team"
(!!!!!?)
Mniejsza juz o kwestie formalne typu - czy piosenka nagarana ponad 45 lat temu moze byc trescia zastrzezona i czy to samo tyczy sie 20 sekundowego jej fragmentu zmieszanego z warkotem projektora i trzaskami. Kapitalne jest to, jak ONI, k......, to znalezli??!
Zatrudniaja armie szpicli, ktora sprawdza czy ktos nie podklada czegos "nielegalnie" pod setki milionow filmow na tubie? Opieraja sie na zyczliwych donosach? Czy tez moze na jakiejs mega-aplikacji szpiegujacej moja aktywnosc w necie? Chociaz moze po prostu przeczesuja swoja zawartosc i program porownuje sciezke dzwiekowa z milionem tresci chronionych "prawem autorskim".
Coraz trudniej oprzec sie paranoi. Kilka dni temu wywalilem aplikacje skype ze swojej komorki. Nie chodzilo mi tylko o to, ze dzialala ona jak kaloryfer, ale o wysoce podejrzana rzecz: zauwazylem, ze wymienia ten szajs wiecej danych niz wszystkie inne aplikacje razem wziete, chociaz nie korzystam z niego w ogole, a przy pomocy qq/weixin laduje dziesiatki zdjec, przesylam dziesiatki minut rozmow
etc. W kazdym razie, od dzis nie mam watpliwosci: ONI istnieja.
***
Lotnisko w Shenyang, duze i nowe, jak wszystko tutaj, jedyna osobliwosc - nietoperz latajacy po hali odlotow. Fajnie bylo wsiasc w samolot i poleciec daleko na poludnie, do Guangzhou, z zimno-szarego Liaoning - w tropiki. Nie zrezerwowalem z gory zadnego miejsca w hotelu na te noc, ale sprawy ulozyly sie szybko i sprawnie: 22.30 - samolot dotknal kolami ziemi. 22:45 wyszedlem z rekawa. 23:00 odebralem bagaz. Chwile potem wiedzialem, ze metro juz o tej godzinie nie chodzi, wiec o 23:15 wsiadlem do jakiegos autobusu jadacego gdzies w kierunku ogromnego miasta. Autobus wyrzucil mnie o 23:45 o dobre 40km od lotniska, w dzielnicy zwanej Tianhe. Zaczepili mnie ludzie z jakiegos hotelu, proponujac cene 257 juanow za nocleg. O 23:50 zgodzilismy sie na 200 juanow i wsiedlismy w taksowke (na ich koszt). Tuz przed polnoca dopelnilem formalnosci w recepcji, a godzinie 0:05 lezalem juz w wygodnym wyrku. Nastepnego dnia wsiadlem w metro i przenioslem sie do dzielnicy, gdzie mialem okazyjnie zarezerwowany hotel- jedyne 40 euro za noc w pieciogwiazdkowcu! Zdazylem bylem juz wlasciwie zapomniec, jak przyjemnie mieszka sie w apartamencie z marmurowa lazienka i porzadnymi meblami z ciezkiego
drewna. Pobyt w Kantonie, kilka migawek.
1. Spacer po okolicach hotelu, roznorodnosc wrazen: dziesiatki przyulicznych warsztacikow, rzezbiacych w granicie, marmurze i metalu. W jednym z nich stala nawet nowa , bardzo duza wycinarka laserowa do blachy i costam sobie po cichu ciela; stary dziadek wyciagajacy wielkim sitem male rybki z kanalku; szkola; myjnie samochodowe; poletka uprawne wcisniete pomiedzy budynki; sklepy z winem, w jednym z nich pogadalem z wlascicielami i z jednym biznesmenem z Portugalii, ktory dopiero co wrocil z Polski, chwalil sie ze sprzedal wlasnie 30 ciezarowek dobrego portugalskiego wina do Biedronki. Kupilem od nich butelke wloskiego wina musujacego, z 40% rabatem, za 100 juanow, choc cos mi sie nie zdaje zeby kosztowalo to cos wiecej niz 5 euro w Europie.
2. Butelka "szampana" przydala sie wieczorem, kiedy spotkalem sie z dwiema kolezankami zapoznanymi przez internet, Zoe i Holly. Zaprosily mnie do restauracji na kantonskie jedzenie, a potem do baru, gdzie za oplata kolejnych 100 juanow niespiesznie wypilismy te dziadowska butelczyne. Impreza zakonczyla sie tuz po 10tej wieczorem, dziewczyny szly nastepnego dnia do pracy.
3. "Kozie z nosa drzazge na schodach wyjmowac- rychle nieporozumienie w pralni" (przytaczam z pamieci za slowami Sledzia)
. W Chinach w
ogole jest ciezko z robieniem prania - uliczne automaty chyba nie istnieja. Pomieszkawszy chwile w luksusach nie mialem ochoty na wygniatanie swoich rzeczy w umywalce na mokro (a jeszcze bardziej na ich wyzymanie), wybralem sie wiec do ulicznej pralni - i zaczalem rozmowe po mandarynsku. Powiadam- mam tu swoje rzeczy, brudne ciuchy, chce zeby byly czyste, ile pieniazkow? Starsza kobita jednak, zamiast podac cene, ku wielkiej mojej konsternacji wyciagnela wszystkie moje brudy na blat i zaczela je, sztuka po sztuce, liczyc, po czym orzekla: 120 juanow. Co takiego ?! - zakrzyknalem - niemozliwe! W USA placi sie za to 4 dolary, a Pani chce 20?! Zaczalem zgarniac te swoje brudy z powrotem do siatek, mowiac sam sobie to wypiore. Ona na to, ze wyprasowac przeciez trzeba. Nie, nie chce zadnego prasowania, po prostu razem wszystko do maszyny, wysuszyc i fest. W koncu zgodzilismy sie na 60 juanow, ale bez prasowania. Zaplacilem od razu, co widocznie ja ujelo, bo pochwalila moj mandarynski, a nazajutrz, przy odbiorze, okazalo sie ze jednak wlaczyla prasowanie do uslugi. Kto to widzial, bez prasowania, jak by to wygladalo- utyskiwala. Z grzecznosci zapakowalem te wyprasowane koszule do osobnej siatki i dopiero za rogiem usiadlem i wtlamsilem wszystko
do plecaka.
W koncu przemiescilem sie metrem na odpowiedni przystanek i kupilem bilet kolejowy do Changsha, gdzie teraz siedze. Bilet kolejowy troche jak intercity z Warszawy do Katowic - czas jazdy 2h 35 minut, cena 150zl. Tyle ze pociag jedzie nieco szybciej, wiec troche dalej zajezdza. Po prawdzie to zabral mnie na tyle daleko na polnoc, ze i pogoda sie zmienila. O ile dwa dni temu bylo tu 30 stopni i smog, to dzis jest 12 i deszcz. Kilka migawek z Changsha:
1. Udalo mi sie wreszcie zalozyc konto w Bank of China. O ile w Szanghaju personel nie gadal po angielsku i dodatkowo wmawial mi, ze zalozenie konta nie jest mozliwe o ile nie siedze w Chinach przez co najmniej 12 miesiecy, o tyle tutaj, na prowincji, nie stanowilo to zbyt wielkiego problemu. Sprawa zalatwiona w niecale pol godziny, dostalem tez od razu karte do bankomatu, z szesciocyfrowym pinem.
2. Odwiedzilem wielkie muzeum Lei Fenga, takiego chinskiego Pawki Morozowa. Znaczy sie - wyniesionego na pomniki wzoru dla mlodziezy. Jest on o tyle bardziej sympatyczny od sowieckiego odpowiednika, ze nikogo nie denuncjowal, a po prostu przez cale swoje krotkie zycie ofiarnie sluzyl innym, mimo wyjatkowo ciezkiego dziecinstwa.
W sumie, czy to naprawde istotne, czy on istnial naprawde? W samym muzeum rowniez modele statkow i samolotow, jakies zdjecia, w tym takie przedstawiajace wspolne przyjazne spotkania armii chinskiej i amerykanskiej. Przed muzeum dwa autokary z radosnymi dzieciakami. Wlaczylem sie do zabawy w przeciaganie liny, a na koniec zostalem poproszony o zaspiewanie piosenki. Domagaly sie "Happy Birthday to you", ale zaspiewalem im zamiast tego "Z popielnika na Wojtusia iskiereczka mruga".
3. Na ulicy zaczepil mnie jakis mlody gosc, ewidentnie sprawiajacy pedalkowate wrazenie. Dobre 10 minut rozmowy zajelo mi zanim sie odczepil, ale i tak chwile pozniej probowal dodac mnie do znajomych na weixin.
4. Miasto strasznie tloczne (metro dopiero od 3 lat w budowie, za 2 lata bedzie gotowe) , pelne raczej milych i przyjaznych ludzi, szczegolnie w porownaniu z miejscami takimi jak Shenyang. Dobre, ostre jedzenie , specjalnosc: raki i zaby. Na targowisku widzialem dwa worki wypelnione ropuchami, czegos takiego rzeczywiscie mozna sie wystraszyc.
A teraz siedze i mam ciezki orzech do zgryzienia: co robic po 10 grudnia, po Filipinach. Marzy mi sie Wanuatu i nowa Kaledonia, ale pomimo spedzenia dobrych kilku godzin na wyszukiwaniu biletow w air niugini, aircalin i innych podobnych liniach, niczego sensownego znalezc nie moge...
COMING SOON HOUSE ADVERTISING ads_leader_blog_bottom
Tot: 0.111s; Tpl: 0.01s; cc: 11; qc: 58; dbt: 0.0559s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.2mb