COMING SOON HOUSE ADVERTISING ads_leader
Jestem w pociagu z Shenyang do Harbinu. Tania rzecz, a nie bardzo cieszy. Jakies 300km za jedyne 39 juanow, ale siedzi sie na jednym poldupku i wstaje co chwila, zeby kogos przepuscic. Rozmowy z lokalesami wiele pozytku nie przynosza, bo o ile costam nawet jestem w stanie powiedziec i zrozumiec, o tyle nie ucze sie niczego nowego, bo spoza znanej puli niczego nie rozumiem i nie jestem w stanie zapamietac. Nauczylem sie tylko systemu pokazywania liczebnikow za pomoca palcow jednej reki.
Przedwczoraj wlaczylem telewizor, lecial jakis film przyrodniczy, slonie i lwy. Po minucie wylaczylem skrzynke i raz-dwa sciagnalem z netu „W pustyni i w puszczy” w pdfie. Przeczytalem w dwa wieczory i to wsumie dobrze , bo -
samo Shenyang sprawia raczej odpychajace wrazenie. Miasto bardzo duze i z fajnym, ogromnym parkiem (ponad 300ha). Poza tym parkiem jednak nic takiego. Ludzie charchaja czesciej i glosniej niz gdziekolwiek indziej, chwilami odnosi sie wrazenie, ze odciaganie spod serca i charchanie to osobny jezyk, zrozumialy jedynie dla meskiej czesci populacji. Bylem w dwoch restauracjach, poza podawaniem zarcia obsluga zajmowala sie polowaniem – w pierwszej na ogromnego szczura (i tak go nie zlapali), w drugiej skromniej, bo tylko na muchy. Taksiarze nieco dziwni – pierwszy
odmowil podwiezienia mnie, bo to niedaleko – to jeszcze bylem w stanie zrozumiec. Ale nastepnego dnia odmowilo mi czterech czy pieciu, z przyczyn niewiadomych. Szosty zabral, ale nie wiedzial gdzie jechac. Hotel trzygwiazdkowy, ale straszny syf, internet tylko ok. Shenyang wyleci raczej szybko z pamieci, zostana tylko zdjecia z parku, gdzie zrobilem Klausowi (znanemu wczesniej jako Gerard Alojzy) prawdziwa sesje na tle grobowca jednego z pierwszych cesarzy dynastii Qing.
Jakze przyjemnie czyta sie „W pustyni...”. I nie chodzi o papkowata latwosc lektury (w koncu to ksiazka dla dzieci, porownan z tworczoscia Zofii Kossak-Szczuckiej nie trzeba robic), ale o to, ze pisane to bylo przed zaraza politycznej poprawnosci. Obraz duszy murzyna podawany przez Sienkiewicza jest bardziej przekonywajacy niz nachalna propaganda czasow dzisiejszych, mimo ze sto lat juz minelo, lepiej sie powinno wiedziec..
Okazuje sie, ze wsiadlem do pociagu osobowego- droga to Harbinu zajmie ponad 9 godzin, a nie 4-5, jak uprzednio zakladalem. Zaprzyjaznilem sie z trzema starszymi kobitami, ja poczestowalem je cukierkami, one mnie – malymi kwasnymi gruszkami, wiec wyciagnalem resztke Zubrowki. Moze to i wiecej niz 300km. W kazdym razie- za oknami juz prawdziwa jesien, jestem dobre 2500km na polnoc od Kaohsiunga.Teraz elektrownia w Changchun- na oko 2x850MWe.
Do tej
pory najbardziej ekscytujacym przezyciem byl pobyt w Dandongu. Po pierwszych wrazeniach nadrzecznych zabukowalem sie w hotelu, po czym wybralem sie do miejscowego muzeum, majacego upamietniac wspolny chinsko-koreanski czyn odparcia agresji imperializmu amerykanskiego. Uj z samym muzeum- komunistyczna propaganda jest zawsze tak samo wkurzajaca, niezaleznie od jezyka, w ktorym jest podawana. Rozsmieszyl mnie tylko napis, zloty na czerwonym tle, przy wejsciu: „to the most lovable person” (do tego jeszcze po chinsku, koreansku i rosyjsku: ”otdac’ samym liubimym”).
Nastepnego dnia zaliczylem dwie wycieczki.
Pierwsza – zawiozl mnie taksowkarz - na miejscowy odcinek wielkiego muru. Sam mur robil juz wielkie wrazenie, ale – co tam mur. W najwyzszym punkcie, na czubku tygrysiej gory, na szczycie baszty, za jedyne 10 juanow mozna bylo pogapic sie przez wojskowa lornete wielkiej mocy na to, co dzieje sie w Korei Polnocnej. Coz... wydaje mi sie, ze obraz socjalizmu konsekwentnie zbudowanego do konca porownac mozna tylko z wyobrazeniem- jak by to bylo po wybuchu bomby atomowej? Pogoda byla piekna, przejrzyste powietrze, wiec lornetowanie nieograniczone. Na dole- pola kukurydzy, zapieprza na nich kilkoro siwowlosych, zgarbionych ludzi ubranych w szmaty. Znosza cos na plecach do traktorka z przyczepka. Ten traktor to chyba raczej na pokaz Chinczykom, bo kilka kilometrow dalej
na drodze – woly zaprzezone do jednoosiowych wozow- system transportu sprawdzony od kilku tysiecy lat. Nieopodal wiocha- wymarla raczej, bloto, zero asflatu czy elektrycznosci. Zreszta- najprawdopodbniej cala ludnosc zostala wysiedlona wglab ladu, zeby nie mogla gapic sie na kontury chinskich miast z wysokosciowcami i wiezami telewizyjnymi, na kolorowe autobusy jezdzace po szosie, na turystow podgladajacych ja jak w ZOO. Dalej – znowu wymarle wiochy, kominy bez dymu, szarosc, jedyne cokolwiek kolorowego – czerwone plakaty propagandowe. Jedyne cokolwiek nowoczesnego- szybkie motorowki patrolowe na rzece. Potem dopiero zdalem sobie sprawe z glownego elementu upodobniajacego DPRK do krajobrazu nuklearnej zimy: calosc jest totalnie wylesiona. Po chinskiej stronie- pagory porosniete sosnami, brzozami, bukami i czym tam jeszcze. Po koreanskiej- totalna pustynia. Moze spalili lasy w elektrowniach w ramach walki z CO2? A moze tylko po to, zeby bylo przez chwile cieplo. W kazdym razie- socjalizm musi byc widac nawet z kosmosu. Nie wiem czemu, przypomnial mi sie wtedy obrazek z TV, zawidziany kilka dni wczesniej. Protesty w Grecji. Mlody czlowiek placzliwie narzekajacy, ze skonczyl studia ze znakomitym wynikiem, zlozyl CV do 15 bankow, a tu nikt nie chce go przyjac do pracy. Kur..., co za baran. Jesli nie ma jaj, zeby zalozyc wlasna firme,
to nie mogl wyuczyc sie jakiegos pozytecznego zawodu? Slusarzem albo naprawiaczem aparatow cyfrowych zostac?
Do Dandonga wrocilem autobusem, wystarczylo pomachac chwile przy drodze. Druga wycieczka tego dnia – lodka po rzece Yalu. Zaraz na pokladzie spotkalem trzech Koreanczykow z Poludnia. W sumie przywiodla ich do Dandonga podobna mysl- popatrzec przez kraty, tyle ze ich musialo to bolec znacznie mocniej. Szcegolnie polubilem Johna, bo elokwentny i lubi Beatlesow. Stateczek odbil od brzegu, poplynal nieco na polnoc, lawirowal, w koncu zblizyl sie do tego CZEGOS na nie wiecej niz 20 metrow. Niby zgrabne domki, zbudowane pewnie niegdys dla szpanu, dzisiaj nie moga jednak wytrzymac porownania z infrastruktura na drugim brzegu. W czesci brak szyb, jasne tez ze nie ma pradu (bo w nocy ciemno kompletnie) ani wody (bo dwie praczki brodza w rzece). Kilku straznikow w czystych mundurach, kilka chudych jak nieszczescie krow. I tyle. Potem jeszcze nawrot do „mostu przyjazni”, kilka zakretow miedzy filarami. Tam krajobrazu zaglady dopelniala pusta karuzela/diabelski mlyn, w wyblaklych kolorach, nieruchoma – nie wiadomo od ilu lat.
Jaki pozytek maja Chinczycy z tej szopki? Diabli wiedza. Z pewnoscia rzad moze im mowic: „jeden z naszych sasiadow to sprawdzony, dobry przyjaciel”. Mozna tez pokazywac Koree jak w
ZOO: zobaczcie, jak mogloby byc, gdybyscie nie mieli tak madrych przywodcow. I to jest akurat swieta prawda. Z trzeciej strony – nie wiem jaki jest tego podklad – niektorzy chyba wierza, ze nedza DPRK to efekt imperializmu usa. Ludzie nie sa jednak do konca oglupieni. Nastepnego dnia, kiedy jechalismy wraz z Korenczykami do Shenyang, John wdal sie w zywa rozmowe z pasazerami pociagu (mogl, bo plynnie nawija nie tylko po angielsku, ale i po chinsku). Ktorys z nich opowiedzial mu sporo o stosunkach na linii Chiny-DPRK, a o tym muzeum wyrazil sie krotko: „gowno prawda”.
Wieczorem wybralismy sie z Koreanczykami do znakomitej knajpy, a potem – juz tylko z Johnem- do drink baru. Dowiedzialem sie sporo o stosunkach panujacych w Azji, o tym- czemu Japonczycy sa jacy sa i ze – no wlasnie. Okazuje sie, ze kretynskie lewactwo to nie jest zjawisko czysto europejskie. Zapytalem:
- czy to prawda, ze w koncu lat 80-tych w Korei Poludniowej odbywaly sie ostre studenckie protesty, a haslem bylo- natychmiastowe, bezwarunkowe zjednoczenie, na warunkach Polnocy?
Odpowiedzial, ze i owszem- niektorzy z przywodcow protestow domagali sie tego. Dzis sie zestarzeli i siedza za panstwowa kase na uniwersytetach, ucza mlodziez. Efekt jest taki, ze kiedy Polnoc
wystrzeliwuje rakiety i gina ludzie, to 30%!s(MISSING)poleczenstwa uwaza, ze to efekt polityki Poludnia- bo przeciez „Polnoc tez ma swoje racje”. Z naukowego punktu widzenia zastanawiajace raczej jest – ilu wsrod takich kolesi to ideowcy (jakkolwiek chora bylaby ta idea), a ilu to platni zdrajcy.
Po Changchun pociag bardzo opustoszal. W przejsciu miedzy wagonami leci z ust para – nie widzialem tego chyba od marca-kwietnia. W kazdym razie – wizyta w Harbinie tylko jednodniowa, potem przez dluzszy czas- tylko na poludnie, az do Wellington, i jeszcze dalej...
Co by nie mowic o naszym rzadzie – propagande maja skuteczna. Koreanczycy przekonani, ze Polska w pelnym rozkwicie. Chinczycy, slyszac ze nie Rosjanin i nie Amerykanin- tez bardzo pozytywnie nastwieni. Troche jak onegdaj w Meksyku – jedno „Juan Pablo Secondo!!” zawsze poprawialo klimat, chocby i to bylo w stripklubie. Bateria na wykonczeniu, czas konczyc i wysylac.
Wiecej zdjec z Mandzurii:
tutaj.
PS. Warto spojrzec na blog Dunczyka, ktory zdecydowal sie wykupic 4-dniowa wycieczke z Dandonga do Phenianu za jedyne 1000 dolarow:
http://www.travelblog.org/Asia/North-Korea/Pyongyang/blog-661963.html
COMING SOON HOUSE ADVERTISING ads_leader_blog_bottom
Tot: 0.111s; Tpl: 0.012s; cc: 9; qc: 58; dbt: 0.0437s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.2mb