Armenia Express_1


Advertisement
Armenia's flag
Asia » Armenia » West » Yerevan
August 8th 2014
Published: August 10th 2014
Edit Blog Post

Pilot w Locie ponurym głosem ostrzegł nas na wstępie, że nad Ukrainą będą turbulencje. Idiota, nie wiem po co geolokalizowal te wstrząsy, chyba chcąc, aby sie wszystkim przez ponad 3h lotu śniły koszmary. Ale faktycznie ze snu wyrwały mnie rzuty jak na rodeo - cos jak na "Dallas buyers' club". Była burza. Prawdopodobnie nie wywołali jej prorosyjscy separatyści, ale spokojnie mogę te podróż zaliczyć do jednej z gorszych w mojej karierze. Na miejscu w Erewaniu czekało na nas niespodziewanie nowoczesne lotnisko, duty free z koniakiem i zabawkami Fisher Price (rodzina z Ameryki zapomniała kupić prezentu), uśmiechnięta obsługa mimo 4 rano i natłok szyldów z tymi śmiesznymi tutejszymi literkami, które nie przypominają absolutnie niczego - wyglądają dla mnie bardziej abstrakcyjnie niż arabskie robaczki. Armeńczycy są z nich bardzo dumni, bo powstały na początku V wieku i od tamtego czasu zasadniczo nie uległy zmianie. Alfabet składa się z 39 znaków, które oddają każdy występujący w języku dźwięk.

Do miasta jedzie się z lotniska przez lokalną dzielnicę hazardu i nie wykluczone, że też uciech - charakterystyczne oświetloną i charakterystycznie ponurą.

Dospawszy do 10.30, przerażeni wyruszylismy na poszukiwanie śniadania - prognoza zapowiadała 37 stopni. Przywitała nas jednak miła bryza i cieniste alejki; wilgotność wynosi tylko około 20%!,(MISSING) więc upał jest nawet do wytrzymania - przynajmniej w pierwszych minutach. Szybko zasiedlismy na zacienionym skwerku koło wyschnietej fontanny. Okazało sie, ze takich fontann jest tu więcej. Kelnerka w czarnych skóropodobnych leggingsach i białej błyszczącej bluzce, komunikacja na migi. W menu dużo koniaku i armeńska kawa - gdzie indziej na świecie zwana grecką, turecką bądź libańską.

Przewlekliśmy się przez miasto szukając cienia pod platanami, podziwiając na straganach arbuzy i melony wielkości piłek lekarskich. Podobno to efekt elektrowni jądrowej, bliźniaczki Czernobyla, która tu jeszcze stoi. Natknęliśmy się też na sklep z irańskimi pistacjami - te nie mają sobie w świecie równych. A Armenia z Iranem dobrze żyje, jest dla niego trochę oknem na świat, a sama widzi w sobie Zachód, gdzie kobiety nie muszą zakrywać głów i mogą swobodnie prezentować nogi. Kobiety mają tu demonicznie wymalowane powieki i Q twierdzi, ze głęboko patrzą w oczy. Panowie nawet nie wyglądają bardzo sowiecko, ale pogrążają ich białe spodnie i buty w szpic, jak rownież przylizane grzywki do połowy czoła. Nie pomagają wypasione fury - G klasy jeżdżą równie często, jak łady.

Wiele innego do podziwiania nie zauważyliśmy podczas pierwszej wycieczki; trochę tu albańsko, monumentalnie i kurzaście. Albańsko, bo domy niepokończone i troche bloczysk, jakieś stare budowle sowieckie, w duzej części ładne, bo z różowego kamienia, i siedzący na wszystkim upał. Jest jescze element teherański taki, że z miasta widać góry - ośnieżony Ararat - niestety już w Turcji. A Turcji tu nie lubią; po pierwsze z powodu ludobójstwa z 1915 roku, a po drugie dlatego, że wspiera Azerbejdżan w konflikcie z Armenią, z uwagi na wspólne wyznanie. Z 4 więc sąsiadów, Armeńczycy z połową nie rozmawiaja.

Środek dnia przeleżeliśmy na basenie, zapełnionym zdiasporowanymi Ormianami - w kraju jest ich 3 miliony, a na obczyźnie podobno 7 - wliczając siostry Kardashian.
Wieczorem zadrzewione skwerki zapełniły sie i nawet na kilka godzin włączono fontanny, łącznie z tymi na Placu Republiki, które rzekomo poruszają się w rytm muzyki - od Straussa po Zorbę.


Additional photos below
Photos: 4, Displayed: 4


Advertisement



Tot: 0.496s; Tpl: 0.01s; cc: 17; qc: 63; dbt: 0.1386s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.1mb