Advertisement
Published: December 24th 2008
Edit Blog Post
Dwa dni nie pisalam, wiec bedzie dlugo; ale a teraz mam francuska klawiature, na ktorej sa pomieszane literki, wiec tez nie jest latwo. Jest wigilia i zamiast lepic uszka albo smazyc karpia, wlasnie skonczylam sie opalac nad jeziorem kivu - na drugi, brzegu widac kongo, dokola palmy, przejrzysta woda,moznaby pomyslec, ze to lago di garda, gdyby nie to, ze nikt po wlosku nie mowi…
Obiecalam sobie, ze dzis o Rwandzie bede pisac tylko dobrze. Bo i trudno pisac inaczej - sa bajkowe krajobrazy, mili ludzie, dobre jedzenie. Jest tez straszna bieda i pomniki ludobojstwa co krok.
Przedwczoraj byl track w parku narodowym w poszukiwaniu malp colobus. Trak oznaczal godzine slizgania po blocie i zjezdzania na tylku wsrod lian, pokrzyw i innej klujacej dzunglowej roslinnosci. W sumie jak sie pogodzilam sie z mysla, ze bede cala w blocie i zaczelam stosowac wspinaczkowa technike skalkowa, to bylo juz spoko. Tylko czloaiek zdany w tej gluszy na dwoch lkalnych przewodnikow, ktorzy porozumewaja sie krotkofalowkami i maczetami wycinaja nam w dzungli droge. Jestesmy na ich laske i nielasce. I byly malpy, cale wielkie stado, bialo-czarnych zwierzatek; wlacznie z calkowicie bialym mlodym! Trweba bylo tylko uwazac, bo podobno jak malpa z gory na czlieka
nasika ; to ubrania do wyrzucena - przynamniej jesli uzywac lokalnych detergentow..
A przedwczoraj byly szympansy, co onaczalo pobudke o 3.35 i 2 godzinny ride przez herbaciane pola, a potem 1,5 treku, juz nie tak bardzo w dol po stromych zboczach, ale rownie sliskich. Udalo sie zobaczyc baraszkujace szympansy. Trzeba je pogladac rano bo wtedy sa na drzewach na sniadaniu, a jak sie najedza, to zaszywaja se w dzunglowym poszyciu. Pisalam juz, ze szympansy sa miesozerne? I maja 98 procent DNA jak ludzie.. Po szympansach pojechalysmy do misyjnego hotelu, gdzie nie serwowali alkoholu ; choc taras z widokiem na jezioro kivu wydawal sie stworzony wlasnie do tego, zeby sie na nm napic. Musialysmy wyciagnac w zwiazku w tym bagazu odpowiednio gin (mama) i zoladkowa (ja), przemycic z baru popitke, a potem pic z kubka do mycia zebow, ale bylo pyszne. Wtedy zastalo nas tropikalne oberwanie chmury. Zakonczone kolacja przy plastikowej choince i pod kilimem z ostatnia wieczerza, z wlaczona al jazeera, gdzie wlasnie informowali o zwiekszenu kontyngentu UN w Kongo i smierci prezydenta Gwinei.
Wczesniej poprosilysmy kierowce Augustina (wyjechal jako nastolatek do ugandy; tam zastal go rok 1994, kiedy zginela cala jego rodzina), zeby zawiozl nas do miasta
i pokazal granice z Kongo. Na mnie robi niesamowite wrazenie fakt, ze tam, zaraz za miedza, dzieja sie takie straszne rzerczy, wsrod bajkowego krajobrazu. A na granicy z Kongo blaszak UNHCR, ciezarowki tylko world food program. Dzis po drodze widzialysmy oboz dla uchdzcow z kongo - pole bialych plastikowych namiotow, na czubku gory, gdzie ludzie ci zyja od lat bez szansy na powrot, bez pracy. I znow, piekne jest miejsce tego obozu…
Rwanda pokryta jest herbata. Herbata smakuje inaczej niz jakis lipton czy twinnings - jest suszona na drewnie, smakuje troche dymem. Pola herbaty - karlowatych krzewow - ciagna sie bez konca, wzgorza wygladaja na pkryte zielonym gestym dywanem. Jak jechalismy na porane malpy, bylo jeszcze ciemno, gwiazdy bardzo nisko, zadnego swiatla na horyzoncie; potem zaczelo sie przejasniac, wzgorza, palmy, z tylu gory, czasami jakas chata - wszystko bylo szaro - fioletowe, a w powietrzu wisiala mgla. Widok zdecydowanie wsrod mojej 10 widokoaw wszechpodrozy.
Siedze tu od godziny i chlopaki od godziny wymieniaja zarowke, juz sie sciemnilo; ja wpatruje sie w ta francuska klawiature, zaproponowali ze poswieca telefonem, potem ze dadza swieczke, a teraz w koncu przyniesli lampe, ale zarowka nadal ne wymieniona.
Na przejsciu granicznym ruch,
glownie pieszy, kazdy niesie cos na glowie, kwitnie handel przygraniczny, z kongo przemycaja mleko w proszku, oliwe i wino. W miescie na targu sprzedaja glownie kasave, jakies pomidorki i cebule. Tony ludzi wystaja w podcieniach obdrapanych magazynow, chlopaki wlocza sie bez celu, krzyczac ‘hey, mzungu’ gdy przechodzimy. Mzungu to bialy. Gdy oni to mowia, nie brzmi przyjaznie. Trudno robic zdjecia, bo wygladaja agresywnie, robisz zdjecia drzewa, a oni w swej proznosci mysla, ze chcesz ich sfotografowac. Nad rzeka rtoczy sie jakas bojka, a moze to bokserski sparring? Granicy nie mozna fotografowac, probuje zrobic zdjecie z daleka, gdy zatrzymuje nas policja, okazuje sie po chwilowej wymianie miedzy Augustinem a policjantem, ze chodzi tylko o to, ze zle stoimy. Potem znow policja, kurczowo sciskam aparat, tym razem sprawdzaja samochod - swiatla, kierunkowskazy etc.. podobno nie biora lapowek, ale jak sie uda wyblagac, zeby nie bylo mandatu, to mozna dac mala gratyfikcaje, juz po tym, jak policjant odda dokumenty - wtedy nie jest to uwazane za lapowke. Na lokalne drogi samochod lepiej zeby byl sprawny. Im dalej od Kigali, tym gorzej, czesc drog wybudowali im Chinczycy i te chwalilysmy, po wjezdzie do parku narodowego zrobily sie dziury, a dzis droge zastapila jedna wielka
dziura, po godzinie jazdy ma sie dosyc wszystkich off roadow. Drogowskazy byly na Burundi, a teraz sa na Kongo, nawet Che Guevara probowal im (jak widac bezskutecznie) pomoc, ale nie spodobal mu sie Lumumba. Dzis widzialam portret Che na blotniku roweru. A propos rowerow, to w sumie jedyny - oprocz nielicznych samochodow i motorow w miastach - srodek transportu na kolach. Nie ma wozkow. Wszystko jet noszone na gowach. Dzis niesli lawki i stolki, tace z rybami, miski ananasoa, worki z liscmi herbaty, walizki. Kazda rzecz, jaka mozemy sobie wyobrazic, oni niosa na glowie. Nawet malenkie dzieci nosza na glowie butelki z woda. Bo we wsiach nie ma wody i nie ma elektrycznosci. Wioski wygladaja jak z filmow o Afryce, jak z Blood Diamond, nic sie nie dzieje, kurz, dzieci biegaja w szmatach, tez wolaja ‘hey, mzungu’. Daja sie fotografowac cyfrowka, zafascynowane faktem, ze potem moga sie zobaczyc. Jest 50 procent analfabetyzmu. Wioski, ktorych istnienie jest gdzies na marginesie europejskej swiadomosci. Ale wszedzie sa telephony komorkowe, a moj telefon nagle ozyl - ma kongijska siec.
Ide na wigilie. Umowilysmy sie w nasza przypadkowa towarzyska podrozy, kucharzem z NY.. Czestowalysmy ja babci piernikiem - nasza namiastka swiat. Smacznego!
Advertisement
Tot: 0.483s; Tpl: 0.012s; cc: 15; qc: 68; dbt: 0.134s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.2mb