Advertisement
Published: August 14th 2012
Edit Blog Post
Rano spotkalismy nasza amerykanska grupe weselnikow przy sniadaniu, gdzie poza tym krolowal zatar i libanska kawa. No i może jeszcze szum fal.
Mielismy wyruszyc o 10, a o 10.15 pani w recepcji powiedziala mi, ze jedna z pań Amerykanek wlasnie poddawana jest brazylijskiemu woskowaniu, wiec musimy jeszcze poczekac. Na moje oburzenie nie tyle samym goleniem, a faktem, że na goloną czeka caly autobus ludzi, odpowiedziala, ze panna mloda zostala o wszystkim poinformowana i jest z tym okay.
w koncu, elegancko wydepilowani, udalismy sie na zwiedzanie polozonego na wzgorzu klasztoru, skad rozposcieral sie wspanialy widok na morze. Na dziedzincu klasztoru małaEm zjadla zupke i ruszylismy dalej do resortu, na plaże.
W resorcie wielkie baseny i basen morski w zatoczce, cała konstrukcja mocno vintage, czasy świetności ma już za sobą, ale nadrabia lokalizacją, słońcem i temperaturą wody.
Wylegują się tu Libanczycy ze wszystkich stron świata, ktorzy sciagaja do kraju na wakacje. Jest ich 10 milionow w diasporze, a tylko nieco ponad 4 miliony w kraju. Palą cygara, prężą ciala w kulcie Heliosa, piją drinki. A kazde szanujace sie dziecko musi miec filipinska nianie, ktora do mamy dziecka zwraca sie per madame. Warte podpatrzenia.
Z resortu poszliśmy do domu
panny młodej - w linii prostej kwadrans, ale spacer zajal nam pewnie ze dwie godziny - włócyliśmy się po maronickim miasteczku Anfeh, zwiedzając cmentarz, a zaraz koło niego letnie altanki nad samym brzegiem morza, gdzie życie toczy się miedzy kąpielą, grillowaną rybka a lezanka. W innym kraju wstydziliby się pokazywać taki brud, a tu staje się on malowniczy.
Na kolacji przyjęli nas rodzice panny młodej, w swoim domu z XIII wieku. Zaserwowali absolutne delicje domowej roboty, które najlepiej oddają zdjęcia.
Advertisement
Tot: 0.094s; Tpl: 0.01s; cc: 10; qc: 28; dbt: 0.0615s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1mb