Advertisement
Published: November 11th 2013
Edit Blog Post
Basię zaczęło łapać jakieś choróbsko. Dobrze, że zabrałem z domu 1,5 kg leków w tym 4 antybiotyki na różne okazje (nie ma jak wyjazd medyków 😊). Po dobie faszerowania lekami, wspomaganiu się tajemnymi maściami zakupionymi w miejscowej aptece, jest już lepiej i prawdopodobnie najfajniejszą część wyjazdy będziemy mogli wykorzystać w pełni aktywnie. Ale od początku.
Po odebraniu prania dzień wcześniej padliśmy jak podcięte sosny. Piłą okazała się konieczność wstawania 2 dni pod rząd o 6 rano (wycieczki wyruszały, przynajmniej w teorii, o 7.00). Zakładając tajskie luźne podejście do tematu punktualności, postanowiliśmy nie jechać na lotnisko na styk czyli o 8.00. Niestety wcześniejszy bus był tylko o 6.00... co wiązało się z pobudką, tym razem, o 4.30... 3 dzień z rzędu śpimy 5 h/dobę. Nie ma jak aktywne wakacje 😊.
Kierowca busa tym razem spisał się na medal. Przyjechał 5 minut przed czasem a droga na lotnisko zajęła mu, nie zakładane 1-1,5 h, lecz 30 minut. A wyglądał na Taja...
Lot liniami AirAsia po raz kolejny przebiegł z wzorową ilością startów i lądowań, czyli 1:1 i już o 12.15 byliśmy na
lotnisku Phuket. Starzy z nas wyjadacze więc całą podróż spędziłem na kombinowaniu jak by się tutaj uchronić przed kolejną wpadką pieniężną podczas transferu lotnisko-Phuket Town. Z pomocą przyszedł Lonely Planet oraz pani w informacji na lotnisku. Po wyjściu z terminalu zostaliśmy oczywiście zaatakowani przez rozjuszony tłum taksówkarzy, busiarzy itp. Już nas prawie wzięli na rogi ale nie nie nie! Nie tacy łatwi z nas przeciwnicy. Po propozycji transferu za 150 Baht po podejściu do lady okazywało się, że transfer kosztuje jednak 650 Baht. Od osoby! Wykazaliśmy się arcy asertywnością dyplomatycznie pokazując plecy oszustom. Lonely Planet oraz lotniskowa informacja zgodnie twierdziły, że da się dojechać do miasta za 80-90 Baht. Trzeba było tylko zaczekać aż Airport Express (sypiący się 30 letni żęch 😊) dobudzi śpiącego na siedzeniach kierowcę i uzbiera pasażerów. Niby był jakiś rozkład ale oczywiście tylko w teorii. Tajlandia. Po 1,5 godzinie oczekiwania ruszyliśmy w ok 10 osobowym składzie, z czego 5 osób jechało podobnie jak my, do Phuket Town. Siedząca obok nas starsza pani z wytatuowanym motylkiem na podudziu (chyba prawdziwy) od początku węszyła spisek. Powtarzała: ''I know they won't drive to the town! I know!''. Jej prorocze słowa sprawdziły się częściowo. Okazało się, że autobus omija miasto
i zatrzymuje się ok 5km od niego. Zostaliśmy o tym jednak oficjalnie poinformowani przez panią, która niespodziewanie wsiadła do autobusu podczas kursu. Starsza pani była wściekła i zaczęła grozić policją. Na szczęście wszystko rozeszło się po kościach i 5 km do miasta pokonaliśmy lokalnym, otwartym busem z dziećmi wracającymi ze szkoły oraz starszymi paniami z targowiska. Było bardzo śmiesznie i sympatycznie i był to chyba nasz najfajniejszy transfer podczas pobytu w Tajlandii. Dzięki nieocenionej nawigacji Google i zakupionej tu karcie pre-paid cały czas śledziliśmy naszą pozycję względem wybranego hotelu i trafiliśmy do niego bez pudła! Cóż za wyczyn!
Po szybkim zameldowaniu w hotelu (taniocha bo 70 zł za pokój za dobę), który jest, może nie wyspą, ale przynajmniej rafą, pośród może biedoty i brzydoty okolicy wybraliśmy się na szybką przechadzkę w stronę morza. Do wspomnianego nie doszliśmy bo okazało się, że mieszkańcy Phuket Town mają w okolicach wybrzeża jakiś targ z masą niesamowitego i taniego jedzenia. Cuda i robaki na kijku. Próbowaliśmy różnych rzeczy z wyjątkiem prostych stawonogów z głębokiego tłuszczu. Jedzenie było niesamowite a za zatankowanie pod korek zapłaciliśmy 16 zł za dwie osoby! Żyć nie umierać!
Trzeba iść spać bo Phuket to dla nas tylko transfer po drodze do prawdziwego celu czyli Ko Phi Phi a prom tam wyrusza o 8.30. Trzeba więc wstać o 7.00. Ciężka dola backpackera 😊.
Niech stojak się dotyka!
Basia i Wojtek
Advertisement
Tot: 0.129s; Tpl: 0.013s; cc: 11; qc: 53; dbt: 0.0687s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.2mb
Prezes
non-member comment
Ale tych lokalnych targowisk zazdroszczę wam. Przywiezie coś dobrego i egzotycznego do sprobowaania. Np. Karalucha z głębokiego tłuszczu.