COMING SOON HOUSE ADVERTISING ads_leader
Jest poranek, siedze od 20 minut nad brzegiem rzeki Yalu, tuz przy moscie przyjazni chinsko-koreanskiej. (nawiasem mowiac, przez tych 20 minut nie pojawil sie na moscie zaden slad zycia). Wrazenie- jak z Heroes of Might and Magic, na granicy dwoch krain. Z tej strony zielono i kolorowo, bo wierzby, tuje, swierki, parasole, coca-cola, ludzie laza po promenadzie, jakis facet puszcza dzieciakowi banki mydlane, ktos wedkuje, inny zaszyl sie w krzakach i probuje grac na trabce. A kilometr dalej we mgle majacza kontury kilku kominow, drzew bez lisci, jakies nieruchome dzwigi, kilka hal fabrycznych...z kominow nawet dym nie leci. (mostem przejechal wlasnie pociag, wszystkie okna puste.)
Przyjechalem nocnym pociagiem z Pekinu. Klimat odrobine jak w transsybersyjskiej, przynajmniej jesli idzie o spotkania przy szlugach w przejsciach miedzy wagonami, bo ogolnej popijawy nie bylo, no i wszystko zbyt nowe i czyste. Moj mandarynski nadal wyglada bardzo blado, szczegolnie jesli idzie o zrozumienie tego co do mnie mowia, choc staraja sie to robic mozliwie powoli. Nieoczekiwanie przydala sie szczatkowa znajomosc francuskiego- jeden stary Chinczyk conieco potrafil , zrobilismy z tego koktajl sino-frankonski, dzieki temu udawalo sie jako-tako porozumiec. (do altanki w ktorej siedze przyszedl staruszek o lasce, oparl sie o barierke i delikatne pompki cwiczy.
A na moscie dalej pusto.) Rano w przedziale nawiazalem tez rozmowe z kobieta mowiaca dosc dobrze po angielsku. Namawiala na obejrzenie kilku miejscowych atrakcji, w tym - na jednodniowa wycieczke do Korei Polnocnej. Chinczycy moga sie tam udawac w zorganizowanych grupach nawet bez paszportu - bo Korea potrzebuje pieniedzy, mnie z pewnoscia tez wpuszcza. Pozniej wyslala mi jednak prostujacy sms- musialbym aplikowac o tydzien wczesniej. Nie zmartwilem sie specjalnie, bo to COS za rzeka to wprawdzie wymarzona destynacja dla anty-turysty, no -ale. Pomijajac juz watpliwa kwestie zasilania kimow chocby i skromna kasa, to dzisiejsze niedojedzone sniadanie mogloby mi wyskoczyc przez gardlo, takie solidarnosciowe rzyganie przejedzonego na mysl o glodujacych. Pojawil sie jakis dym na drugim brzegu, ale nie z kominow bynajmniej. Jest tez pierwszy slad zycia - kilka sylwetek brodzi w wodzie, ale nie mam lornetki, wiec diabli wiedza- kto oni zacz - moze nawet rybacy?
Nieopodal stoi pomnik pokoju, calkiem niezla rzezba, kobieta i dwa ostrocyckie dziewczeta wypuszczajace golebie. Dzis chyba jakies swieto, bo dwa razy juz nap... fajerwerkami. Z prawej strony swist rakiet i eksplozje, z lewej- golabki i ostre cycki. Podeszlo dwoch mlodych, miedziano-rude fryzury. Po angielsku nic, dziwowali sie rozmiarem moich butow. 46!
Mam watpliwosci- czy
po drugiej stronie w ogole mieszkaja ludzie? Znaczy sie, czy mozna ich tak jeszcze okreslac. Jesli przez kilka lat da sie wyhodowac dywizje pancerna Hitlerjugend, to co mozna zrobic przez lat szescdziesiat pare? Szczegolnie teraz, kiedy nie ma juz tam nikogo, kto by pamietal cokolwiek innego? Chinczycy w kazdym razie robia dobra mine do tej paskudnej gry.
Kilka ostatnich dni w Pekinie . Mieszkalem w Hutongach - czyli w takim labiryncie ciasnych uliczek i malych domkow, gdyby nie GPS, w ogole bym nie odwazyl sie tam zapuszczac.
Obserwacje sympatyczne:
- naganiacze nie uzywaja irytujacej formy "my friend", tylko "sir" - z odpowiednia pauza
- piesi maja gdzies swiatla uliczne. zielone/czerwone to tylko pomocnicza informacja
- zero skuterow, malo motorow i innych halasliwych pierdziawek, bardzo duzo elektro-motorowerow
- knajpy: dobrym zwyczajem jest robienie jedzenia na oczach klienta; np. w knajpie pierogowej za szyba widac "linie produkcyjna"- siekaja, walkuja , lepia i gotuja. Tu nawet nie strach zareklamowac, ze nie smakuje. Kto to? - Edyta chyba opowiadala o tym jak pracowala kiedys w knajpie w Niemczech i widziala, jak zdenerwowany reklamacja wlasciciel (Grek bodajze) rzucil zarcie na podloge, podeptal, wycharchal sie, splunal, zamieszal, wrzucil do mikrofali i z usmiechem podal oczekujacemu
Niemcowi, ktory , usatysfakcjonowany, powiedziec mial- nooo, teraz to jest dobre!
- mimo relatywnego natloku turystow (w Pekinie, bo tutaj w Dandongu nie widzialem przez caly dzien ani jednego bialego), wielu ludzi chce zwyczajnie pogadac, bez podtekstu biznesowego. Przypomina mi to zdrowe podejscie Wenezuelczykow.
- park przy Temple of Heaven- naprawde bardzo na miejscu, w sercu 20-milionowego miasta, miec taki park na 100 hektarow. Tuje, u nas znane jako krzaki, wystepuja w formie drzewiastej. Cisza, altanki, przy jednej usiadlem sobie na dluzszy czas, sluchalem jak jacys starsi graja na harmonii i spiewaja.
Obserwacja szokujaca:
- bylismy w KTV (taki azjatycki wynalazek, karaoke w wydzielonych pokojach). W repertuarze oczywiscie tony badziewnego chinskiego popu, ale - kiedy natrafi sie na Beatlesow albo Queen, to piosenka nie jest puszczana w oryginale. Wyglada to na poszanowanie praw autorskich!!
Obserwacja smutna:
- swierscz w klatce, w mieszkaniu u potencjalnej tesciowej. Wielkie szerokie bydle, ponad 5cm dlugosci, zamkniete aby cwierkalo do usranej smierci. Owad tej wielkosci przestaje byc czyms do rozdeptania...
Tyle Pekin, zreszta wracam tam znow za tydzien na pare dni. Ciekawe, czy zdarzy sie jeszcze piekna pogoda, bo w te ostatnie dni wszystko przykryla dziwna mgla, przez ktora ledwie i na czerwono przebijalo sie Slonce.
W Dandongu dzis po poludniu odwiedzilem miejsce, gdzie "nowe" jeszcze nie dotarlo - muzeum ~chinsko-koreanskiego braterstwa broni w wielkim czynie odparcia agresji imperializmu amerykanskiego. Samo muzeum po prostu wkurzjace, jak to komunistyczna propaganda. W glownej sentencji, wypisanej zloto na czerwonym, w angielskim groteskowa pomylka. Mialo byc o ukochanych, ktorzy zgineli, a tu zamiast "beloved" napisali "lovable". Ciekawiej jest na zewnatrz: cala masa radzieckiego sprzetu wojskowego, bez etykietek: nie dotykac. Wlazlem sobie do SU-100, zasiadlem za pokretlami dzialka przeciwlotniczego. Opis bombowca TU-2: maszyna walczyla w radzieckich silach powietrznych w II wojnie swiatowej, potem w ochotniczych silach w Korei, a potem przeciw uczestnikom powstan w Tybecie. Tak wiec zabierala sobie po 3000kg bomb, zrzucala na tybetanskie wioski, potem leciala znow... a w tym samym czasie na Zachodzie w dobrym tonie bylo lazic z portretami Mao. Dzisiaj, kiedy w Tybecie bomby ludzi nie rozszarpuja, ci sami, ktorzy lazili z wizerunkami Mao (widzialem ich nawet jeszcze 1 maja 1998 w Sztokholmie!) nagle stali sie strasznie wrazliwi na punkcie niepodleglosci Tybetu.
Wiecej zdjec
tutaj.
COMING SOON HOUSE ADVERTISING ads_leader_blog_bottom
Tot: 0.245s; Tpl: 0.011s; cc: 9; qc: 58; dbt: 0.173s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.2mb